Życie – grób małej Ani

 

Szczęśliwi ci, którzy mają za swych rodziców dzieci, szczęśliwe dzieci, których ojcowie i matki uchronili w swoich jestestwach istotę dziecka. Nieszczęśliwi ci, którzy za swych rodziców mają dorosłych, nieszczęśliwi ci, których rodziciele już nie pamiętają swojego dzieciństwa albo nie chcą go pamiętać, szczęśliwi ci, którzy posiedli dziecięce wzorce od swych ojców i matek, bo będą mogli je przekazać swym dzieciom. Nieszczęśliwi ci, których rodzice w dzieciństwie byli przesiadywani przez świat dorosłych, bo będą przekazywać te bezduszne matryce dalej i z mozołem wtoczą tego konia trojańskiego w życie swego potomstwa i później taki dorosły ciągnąc za sobą takiego drewnianego konika na kółkach będzie stał przed panem psychologiem nie wiedząc kim jest, czy dzieckiem czy dorosłym, czy katem czy ofiarą albo będzie stał przed swoim życiem z flaszką w dłoni, albo będzie leżał w trawie marihuany, albo będzie robił sobie zastrzyki ulgi, albo żyły podcinał bądź się wieszał, albo będzie żyło takie dziecko nie widząc piękna świata bo rodzice nauczyli go, że życie to grób.

Siedzę przy jesionowym, jasnym stole w Sali Portretowej Siekiery i chwilę gładzę te martwe drewno ścięte w Bukowcu, i chwilę patrzę w twarze już wielu martwych ludzi na tych pięknych fotografiach Tomasza G. i zastanawiam się nad kompozycją tego opowiadania, nad jego przekazem i nad jego czytelnością. Ten wstęp dużo mówi mi, bo wiem co chcę powiedzieć i wiem co widziałem, ale żeby Wam było prościej to odczytać użyjemy małej psychodramy z kilkoma bohaterami.

 

AKT I

Mężczyzna o imieniu Andrzej przychodzi z tekturową walizką na scenę życia. Andrzej wpada na scenę ni z gruszki ni z pietruszki, w jego głowie kotłuje się w chuj pomysłów, planów i innych pierdolców, jest pełen energii, z werwą pierdoli jakieś koszałki opałki o założeniach swego bytu na ziemi. Napierdala jakieś plany życiowe organizuje sobie przyszłość męskiego świata, ci którzy go słuchają mają odrobinę mętlik w głowach bo Andrzejowi chuj wie o co chodzi, ale on myśli, że chodzi mu o to, o co mu mniej więcej chodzi.

 

AKT II

Na scenę wchodzi Helena, krokiem zwiewnym, delikatnym i niepewnym stąpa po deskach, nim zdążyła przedstawić siebie i swoje plany życiowe Andrzej zamienia się w indyka i zaleca się pusząc i terkocząc. Helena chciała coś powiedzieć, ale Andrzej zaczął ją dziobać znaczy się całować, Helena chciała coś powiedzieć, ale Andrzej zaciągnął ją do łoża, Helena szeptała coś, ale Andrzej wiedział lepiej co planuje świat względem Heleny. Andrzej słuchał siebie i miał magiczną tekturową walizkę, do której wrzucał swe czyny i dokonania, i ta walizka pęczniała, ale nie pękała. Andrzej z dumą upychał tam swoją chwałę i zrobiła się z niej zajebiście wielka paczka, i z zrobiła się z niej taka wielka paka, w której znaleźli się Helena z Andrzejem i całym ich światem, jakby tak jakoś się zrobiło, że było to już prawie więzienie i Helena chciał coś powiedzieć, ale Andrzej cały czas jej przerywał i wiedział lepiej jak powinno wyglądać ich życie. Helena między jedną próbą powiedzenia czegoś, a drugą urodziła syna, a później dorodziła jeszcze córeczkę – małą Anię.

 

Akt III

Mała Ania z trudem wtaszcza na scenę trumnę z mamą. Mała dziewczynka ciągnie z mozołem drewnianą paczkę z matką w środku, później pcha z zacięciem na środek sceny. Warkoczyki zaplecione jeszcze matczyna dłonią zmierzwiły się i dyndają w różnych kierunkach. Dziewczynka puka w wieko i cichutko mówi:

- Mamo, to ja, Ania.

Matka odsuwa nakrywę i nie wstając mówi:

- Dziecko ukochane, teraz mogę już mówić. Nikt mi nie przerywa. Dziecko, w życiu mrok mnie pochłonął tak jakoś się stało, a Andrzej nakrył to jeszcze tą swoją tekturową walizą. Aniu, chodź do mnie, przytulę cię do swojego niebijącego serca i będzie nam tu jak w niebie. Będziemy bezpieczne i ukryte przed groźnym światem… a co u Andrzeja? – pyta matka.

- A mamusiu, on napycha tę tekturową walizę i ciągle mu przeszkadzamy – odpowiada mała Ania i płacze, i wyciera piąstkami oczy, i widownia też płacze, i scena też płacze, pada na niej deszcz tzn. rekwizytor leje z góry konewką.

 

Akt IV

Na scenie chodzi w kółko wkurwiony Andrzej z tekturową walizą, pierdoli ciągle o mankamentach swojego życia i mankamentach swojego stada, Heleny nie ma już, ale wyczuwa się jej obecność. Mała Ania biega za ojcem chcąc go chwycić swą rączką za dłoń, ale Andrzej tego nie zauważa i chodzi nerwowo po scenie pierdoląc w kółko o swoim męskim świecie. Mała Ania robi się trochę większa i wraz z bratem dają ojcu komunikaty na transparentach, że go kochają i pragną odwzajemnienia miłości, a Andrzej ciągle pokazuje im tę jebaną tekturową walizę i nikt już nie wie czy ona jest symbolem jego klęski życiowej czy symbolem zwycięstwa.

 

Akt V

W którym Andrzej gra już na drugiej scenie z innym stadem, a mała Ania z bratem na swojej.

Sytuacja ta przypomina dwie oddalające się kry. Ania próbuje jeszcze alfabetem Morse’a wysyłać do ojca komunikaty, a ten otwiera tekturową walizkę i wyciąga zeń transparent, na którym jest napisane: „Anka, jesteś pierdolnięta

 

Akt VI

Scena zadymiona jakby gęsta mgła się unosiła. Mała Ania samotnie siedzi skulona na krawędzi podestu i jara marychę, a kiepy wrzuca do tekturowej walizy Andrzeja-ojca.

 

Akt VII

Dorosła Ania na scenie życia w swoim grobie istnienia krzyczy z tej otchłani i chce się przebić z tego kokonu. Ojciec w oddali próbuje usłyszeć co chce dziecko, ale znowu nie odczytuje prawidłowo emocji swego tworu. Twór krzyczy: „Kocham cię!” Otwórz się! Oczekuję zrozumienia, oczekuję akceptacji, zlituj się ojcze!”

Ojciec: „Kurwa, zajebali mi moją walizkę, kazałem ci ją pilnować, a ty co…? Pojebana jesteś i jarasz trawę”

 

Akt VIII

Matka Helena przychodzi we śnie do małej Ani i przemawia:

- Szczęśliwi ci, którzy mają za swych rodziców dzieci…

Anna to słyszy, jak zza mogiły, Anna to słyszy przez mur, bo życie to grób małej Ani…

 

Akt IX

Wszyscy wchodzą na scenę i tańczą. Andrzej z walizką tekturową, matka Helena z trumną, Ania z jonitem, a brat z poczuciem lojalności i obowiązku względem wkurwiającego rodziciela. Wszyscy się radują jak w Bollywoodzie. Widownia wstaje i sypie kwiaty. Wszyscy śpiewają piosenkę pt. „Szczęśliwi ci, którzy mają za swych rodziców dzieci…”

 

P.S. Nie wszyscy to śpiewali, jeden z widowni z absolutnym słuchem wyłapał, że Andrzej śpiewał coś o tekturowej walizce bo on kurwa zawsze był emocjonalnym solistą.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R