Zjadłeś Muchę chuju!

 

W moim domostwie pojawiła się znajda mała – piesek rasy czarny z białym paskiem sierści na grzbiecie, filigranowa suczka wyrzucona w majówkę przez dobrych ludzi, którzy chcieli się podzielić z innymi swą miłością do czworonoga. W moim domostwie jest już pies i to dość spory – Brego, pan dog niemiecki, waga 70 kg. Po kilku dniach jakoś nawet zaakceptował nowego stwora, którego córka Róża nazwała wdzięcznie Muchą. Wyjechali wszyscy z chałupy dnia któregoś i zostałem na gospodarce sam, nie jest to łatwe, bo a to chabeta żerdź złamie i wkurwia cię, bo wypasa właśnie ogródek, a to kot zesra się na środku pokoju. Staram się to wszystko ogarnąć, wypuszczam rano dwóch psów na pole i wraca tylko jeden, czyli większy. Niby w naturze jest to prawidłowość, że wraca ten większy, ale trochę się niepokoję. Nawołuję Muchę, a tu nic. Mija pół godziny i nic. Nagle Brego charakterystycznie bulgocze i coś wyrzyguje, spozieram z przerażeniem w urobek i dostrzegam coś czarnego, jakby kawałki sierści, krzyczę spontanicznie przerażony:

-Zjadłeś Muchę chuju!

Po chwili opanowałem swój smutek i gniew i szukam w tym dobrej strony mówiąc na głos:

-Właściwie lepiej mieć dwa psy w jednym, niż dwa osobno.

Na dworze coś szczeka piskliwie, wyglądam i witam się z tą pieprzoną, małą zdzirą – Mucha wróciła. Mam wyrzuty sumienia, pasowałoby przeprosić dużego psa, sprzątając rzygowiny dokonuję oględzin. Te czarne frakcje to zeżarta miotła. Żeby nie tracić autorytetu i wyjść z twarzą idę do doga i mówię na przeprosiny:

-Wpierdoliłeś chuju miotłę!

 

Powrót

R