Zegarmistrz
Światła Purpurowy
Podobno czas
i przestrzeń determinują nasze istnienie. Nasz byt pożąda tych dwóch wymiarów
by się jako tako określić. Pewnego dnia my- mieszkańcy Cisnej zostaliśmy pozbawieni
jednego z nich w pełni, a drugiego odrobinę. Nie chcę się chwalić, ale to
moja skromna osoba odzyskała skradzione wymiary. Ale od początku.
Magia
naszej miejscowości polega na pojawianiu się w niej licznych czarodziei,
czarnoksiężników, wróżbitów, mesjaszy, bezdomnych
psów i całej pozostałej oranżerii.
W lipcowy
skwarny dzień obywatel diabeł wysłał na ziemię agenta by odebrać rodzajowi
ludzkiemu czas i przestrzeń, co równałoby się zagładzie całego gatunku, do
którego należą: Janek Małpa, Jacek Torba, Jan Boryna i
Ja. Tajny współpracownik szatana wzbudzał sympatię, miał cielesność podobną do
Lolka (tego z Bolka i Lolka), niski, odrobinę tęgi, niebieskie oczy, rzadkie
blond włosy. Wszem i wobec przedstawiał się jako zegarmistrz- zawodowiec.
Spożywając z
nami Ciśniakami wódkę bądź wino zaskarbił sobie zaufanie
i rozpoczął wdrażać diabelski plan w życie. A że w Cisnej od zarania
czasu nie było uzdrowiciela zegarków, więc mieszkańcy oddawali ochoczo czasomierze
do regulacji, naprawy i innych zabiegów konserwacyjnych.
Lolek, który
był miły i uczynny, razu pewnego, gdy wybierałem się doglądać swych trzech
rumaków pasących się na zmierzwionych wiatrem łąkach, zapytał się gdzie
zmierzam i przyłączył się ochoczo. Pośród traw wysokich konie skubały
soczystość zieloną a my spoczęliśmy pod parasolem cieni, których łaskawie
użyczyły nam leszczyny. Wpatrywałem się w hipnotycznie kołyszące głowy
fioletowych chabrów, Lolek nie wiem, też się w coś wgapiał.
Szelest traw, koncertujące pasikoniki, błękit nieba i zapach ziół, bodźce
te przeprowadziły mnie przez bramy snu w cudowny letarg. Jednak w pewnej chwili
poczułem niepokój i otworzyłem powieki. Naprzeciwko siedział po turecku Lolek,
dźgał ziemię sporym nożem i wpatrywał się we mnie. Przeszły mnie ciarki,
pomyślałem- chyba w samą porę się obudziłem. Zmierzyłem się wzrokiem z bladoniebieskimi
źrenicami zegarmistrza i ujrzałem w nich jakieś ukrywane zło. Odechciało
mi się już paść konie w jego towarzystwie.
Za kilka dni
zapomniałem o całym zajściu. Na Ciśniajskiej agorze
zatrzymał mnie Cypis i podzielił się najświeższą
wiadomością- Zegarmistrz ukradł Pietrzakowi jego
czerwony rower, zabrał wszystkie zegarki i odjechał w stronę Leska. Oświeciło
mnie, oto diabeł dopiął swego, skradziono nam Czas. O biada nam, o biada nam Ciśniakom, już na pierwszy rzut oka widać we wsi chaos.
Hiszpan spóźnił się na bełta za knajpą, ksiądz opóźnił
mszę o sześć minut, sześć sekund i sześć setnych sekundy a wójt nie pojawił się
w magistracie w ogóle. Dokonało się, znaleźliśmy się w szponach ciemności.
Nawet gdybyśmy powkręcali wszystkie żarówki z Dużego Sklepu w nieboskłon, nie
przenikniemy tego mroku. Na określenie tego dramatu przyszło mi tylko jedno do
głowy- Armagedon- Zagłada.
A z Jabłońskiej Góry mknął na Czerwonej Strzale Zegarmistrz
Światła Purpurowy obciążony częściowo tykającymi zegarkami. Wiatr szumiał mu w
blond włosach ujawniając czarne rogi spod czupryny, a w szaleńczym pędzie chwost
ogona powiewał jak sztandar.
Jak nam w
Cisnej żyć bez czasu? Pozostaje tylko lewitacja, ale jakże to, nie da rady
nawet złapać butelki wina, pomrzemy niechybnie.
W jakiś
nieokreślony sposób pędzący na pietrzakowym bicyklu
blond-diabeł powodował zacieśnianie przestrzeni w Cisnej. Z niepokojem
zauważyliśmy, że Jasło jest jakby bliżej Łopiennika.
To mało mu, że ukradł czas, jeszcze dobiera się do drugiego wymiaru! Gniew
wezbrał w mej duszy, zawezwałem Pietrzaka i mówię-
ruszamy do Leska, odzyskamy czasomierze i Czerwoną Strzałę.
Wpakowaliśmy
się do Ułaza i w drogę, kątem oka spostrzegłem
jakiś błysk w Tadkowej dłoni, pomyślałem, że to
świetlisty miecz Gabriela, ale to była tylko ćwiartka wódki. W Lesku
skierowaliśmy się od razu na przystanek autobusowy słusznie dedykując, że
diabeł ruszy w Polskę. O budynek stał oparty czerwony rower, a przed autobusem
w tłumie wsiadających zauważyłem charakterystyczną postać
z plecaczkiem. Poprosiliśmy diabła w ustronne
miejsce. Pietrzak na dzień dobry huknął Lolka w zęby
i krzyknął- Zegarki! Diablisko rozsupłało sakwę i przesypało nam do
kartonowego pudła kilka kilogramów tykających i uśpionych czasomierzy. Tadek
dodał złośliwie- Rower też bierzemy.
Do wsi
powracaliśmy w glorii chwały. Oto Czas i Przestrzeń zostały odzyskane,
a diabeł przepędzony, nasza magiczna miejscowość została ocalona. Miło
spożywało się alkohole tego wieczoru w Siekierezadzie.
Słuchając pięknej pieśni „Zegarmistrz Światła Purpurowy” rozkoszowaliśmy się
czasem i przestrzenią.
R