Wiosna

 

Połowa marca – ładnie to brzmi w przeciwieństwie do lutego, tak jakoś cieplej z odrobiną nadziei, początkiem spełniającego się pragnienia ogrzania duszy i ciała. Idę rano do „siekiery”, wiatr od południa zwinął już biały dywan śniegu, ziemia zaczyna miło współpracować z moimi stopami, nie jest już zmarzniętą grudą, można powiedzieć erotycznie, że odwzajemnia pieszczoty. Zielone kiełki traw przebijają się przez swych martwych ojców i matki ku słońcu, cudowne pożądanie życia. Zatrzymuję się i patrzę na ten cud, schylam się i dotykam dłonią tej delikatności i mówię:

-Oto jest bóg, natura nim jest.

Potok Habkowiecki skruszył lód. Rwie gliniastą strugą nadbrzeżne, zeschłe źdźbła, wierzby jak cudowny magik ukazały na swych delikatnych witkach puszyste bazie. Z nieba jak grom spadł na bieszczadzki świat klangor żurawi, aż serce mi zadrżało. Kocham ich wiosenny zew, a jesienny mnie przeraża, patrzę na resztki śniegu w cienistych zakamarkach łąk i mówię:

-Przegrałaś zimo, musisz odejść, chcemy byś odeszła, a ten klucz żurawi otworzy wrota wiosny, nie zamkniesz ich już, nie dasz rady swymi zziębniętymi szponami. Na żwirówce między polami leży rozjechana żmija, smutno mi, że się jej nie udało. W stosie głazów przetrwała najgorsze, a teraz, gdy idzie najpiękniejsze oddała swe istnienie. Przychodzę w objęciach promieni słonecznych przed „siekierę”, ale mijam budynek i ochoczo pędzę nad Solinkę, by sprawdzić, czy pokruszyła już lody i odda je morzu. Jej połowa już wyzwoliła się z tych okopów, a resztę spycha na brzegi, woda gniewnie wzburzona wzbiera.

-Pięknie – wspieram ją słowem.

Patrzę pod nogi, stoję na kamieniach, kamyczkach kunsztownie obtoczonych cierpliwością wody i wzbiera we mnie cudowne podniecenie i wzbiera we mnie fala pożądania na życie.

Dobrze jest być wypełnionym krwią, ciepłą krwią zamkniętą w wymiarze istnienia, dopóki krąży pobudzana skurczami serca, skurczami zachwytu nad pięknem bytu – to zjawisko określane jest jednym słowem – to życie – to piękne życie.

 

 

 

Powrót

R