Wieś

 

Zdawało się, że jodły i buki zaraz pogrążą tę wieś w swojej mrocznej otchłani, zdawało się, że bystro płynąca woda w korycie potoku rozedrze ją na pół podczas wiosennych roztopów, zdawało się, że nigdy nie ujrzy słońca, wciśnięta między dwie góry, bieszczadzka wieś ukryta przed światem, ukryta przed bogiem, ukryta przed wszystkim, mroczna, skisła i oślizgła – wioska ludzi wyciosanych przez bogów siekierą. Na skraju wsi zapuszczona cerkiew wznosiła swe kopuły w stronę nieba, ale i ona nie mogła się przebić przez wieczne mgły i opary zalegające nad tą osadą, stworzyciele nie często się tutaj zapuszczali. Wszystkiego kilkanaście chałup krytych słomą. Z ciosanych, jodłowych belek ściany, jedna większa w środku wsi to karczma Żyda Jakuba, gdzie przy świeczce zastygły ostro ciosane siekierą przez bogów twarze kilku mężczyzn. Nie rozmawiali. Patrzyli się z tępą zaciekłością w kufle piwa z grubego szkła rżnięte jak te ich twarze. Za kontuarem Jakub opierał się oburącz na wyszlifowanej ludzkimi dłońmi modrzewiowej, grubej desce, stanowiącej cały ten kontuar. Za oknem mrok, wczesnowiosenny i niepokojący wiatr grający w szczerbach starych sztachet okalających chatę.

-Trzeba coś z tym zrobić – powiedział jeden z siedzących.

-No to zróbmy. – przytaknął ten z orlim nosem, wyższy od pozostałych.

-Sam to powinieneś zrobić.. – rzucił ostro ten, który zaczął rozmowę.

-Ja już zrobiłem… Z nią, z tą dziwką. – powiedział ten górujący nad wszystkimi, powiedział ten, co zgładził żonę… jesienią, kiedy już nie było liści na drzewach. Zaciągnął za włosy na cmentarz przy cerkwi, zakatował na śmierć i zakopał jak psa.

Zapadło milczenie, a wiatr zaczął jęczeć drugą zwrotkę na tych starych sztachetach, a mrok zgęstniał, jak smoła.

-Zaraz zacznie – powiedział ten, który się jeszcze nie odzywał. I dodał:

-Dzisiaj się to musi skończyć, chodźmy.

Nie poruszyli się, jakby nie usłyszeli, nawet ten, co to powiedział. Nagle wstali. Jakub drgnął za kontuarem i wyraźnie się przeraził. Nie tego niepokojącego wiatru, a tego ich zimnego podniecenia. Ten górujący nad pozostałymi pchnął mocno wrota kute metalem i do karczmy wdarł się ten wiatr od sztachet, pogrążyli się w mroku, ale nie w mroku tego wieczora, a w mroku tej wsi. Na cmentarzu koło cerkwi rozległ się skowyt, taki skowyt, jaki wydostaje się z gardzieli wilka, ale ten wilczy nie był bardziej przerażający od tego, bo to człowiek tak wył, codziennie w mroku, o tej samej porze ciszę wsi rozdzierał ten zew z piekieł i wył ten człowiek z rozpaczy nad tym grobem tej zamordowanej kobiety. On już chyba nie był człowiekiem, bo mieszkał w lesie i żywił się całą zimę padliną pozostawioną przez wilki i łachmany od niego odpadły, to odział się w skóry zdarte z tych trucheł. I może, dlatego tym z karczmy łatwiej było go zabić, bo to coś, to nie był już człowiek. A ten górujący nie zapomniał mu nigdy, że ten, co wyje pieśń wilka był z jego kobietą, a kiedyś razem pili samogon. I ten górujący nie wybaczy mu tego póki człowiek – wilk będzie oddychał. Wioska myślała, że rozpacz człowieka wilka zamarznie zimą razem z nim, ale tak się nie stało, bo przy życiu utrzymywało go to codzienne wycie i wioska nie mogła już słuchać tego wyrzutu sumienia i tego, że nikt nic nie zrobił i nikt nic nie powiedział, ta wioska przykryła te straszne rzeczy milczeniem. Ale dzisiaj trzeba było coś z tym zrobić, bo zima nie zabiła tego skowytu, a wioska nie zniesie dalej tego lamentu, bo w tej wsi nikt nie umie płakać, bo te twarze i serca zostały wyciosane przez bogów siekierą. Grupa milczących mężczyzn osaczyła człowieka – wilka przy mogile kobiety tego górującego i nawet jak zaczęli go katować, czym kto miał, to on ciągle wył i nawet jak leżał martwy, a z piersi sterczały mu kikuty żeber, które połamane przebiły skórę zdawało im się, że on jeszcze wyje, bo teraz on wył w ich sumieniach. I wrócili do karczmy, a Jakub znowu przeraził się ich twarzy, bo wyglądały, jakby bogowie dociosali je jeszcze tymi siekierami.

Na drugi dzień o tej porze, o której zawsze rozlegał się skowyt na cmentarzu grupa tych mężczyzn pod przywództwem tego górującego siedziała w karczmie u Jakuba i twarze mieli nadal napięte, bo ten skowyt nie wyniósł się z ich serc i dusz i pewnie władza z odległego powiatu przysłałaby policjanta na rowerze do tej wsi, bo już było głośno o tym wszystkim, co się stało w tych mrokach, ale przyszedł wrzesień 39 roku i wielki skowyt rozległ się w całym kraju i nikt już nie chciał pamiętać i dochodzić, co zrobił górujący nad innymi mężczyznami i dlaczego wył człowiek – wilk na cmentarzu. Tylko wiatr jęczał wciąż na tych resztkach starych sztachet obok zgliszcz karczmy, a jodły i buki już prawie pogrążyły tą wieś w mrocznej otchłani i nastąpił kres tych ludzi ciosanych przez bogów siekierami.

 

 

                 Powrót

                                                                                                                                                    R