Wielki kanion Andrzeja Mulendy

 

Początki marca w Cisnej niczym nie różnią się od stycznia, zwały śniegu sięgają okien, na parkingu przed siekierą pług pospychał na boki białą substancję, formując z niej dwumetrowe ściany. Trzymają kilkunasto stopniowe mrozy, ptactwo, zwierz dziki i ten obłaskawiony z nadzieją wypatrują tego ciepłego powiewu od południa, ale na razie wydaje się to tak odległe jak nadejście Mesjasza. Do zwierza obłaskawionego zaliczamy koty, psy i meneli wioskowych, ci ostatni próbują już rozpijać wina na torach kolejki wąskotorowej za Siekierezadą, podziwiam ich upór i  determinację. W opozycji do tamtych twardzieli na parkingu z przodu budynku stoi Andrzej Mulenda, kapelusz na głowie, twarz zarośnięta kilkudniowym zarostem, ręce w kieszeni i wzrok utkwiony w upstrzone piaskiem ściany śniegu zepchane przez pług. Swą postawą przypomina zakurzonego bohatera z westernu, przechodząc obok pytam się zaciekawiony:

-Jędrek nad czym tak medytujesz?

-A patrzę na te ściany śniegu, zobacz – przybrudzone piaskiem i sadzą z kominów wyglądają jak te kaniony w Ameryce.

Przystaję obok i uruchamiam wyobraźnię… rzeczywiście podobieństwo można odnaleźć, tylko trochę zimniej. Odchodzę i jestem dumny z Andrzeja, że ma taktykę na przetrzymanie tego smętnego przednówka – ucieka w wyobraźnię. Czyż to nie piękne i nie urocze..? Taki tam kurwa marzyciel.

A wyobraźnia podparta winem 1 l karton może zdziałać cuda….

 

Powrót

R