Wielka ucieczka Wojtka

 

Wojtek Stolarz Podłogowy poszedł w zapomnienie i ulgę chwilową, wlewając w siebie płyny alkoholowe i wsysając dymy nikotynowe. W którymś tam momencie zabrakło tych środków nasennych- uśmierzających ból, więc trzeba było je zorganizować. Jak stał, tak wsiadł w swą mroczną kruczoczarną hondę i na dwóch gazach ruszył na zakupy. Nie wiemy, kto kierował, czy Wojtek, czy siły wyższe, które podobno nami kierują, być może dzierżyli stery razem. W świecie rzeczywistym i tak tego nic nie zmieni, bo razem z tą całą opatrznością Wojtek znalazł się w głębokim rowie, opatrzność chciała, żeby  on to zinterpretował, że to rów głęboki jego istnienia, ale czy Wojtek to przyjął – tylko dusza jego to wie, ale czy ona mu to powiedziała – tego ja nie wiem. Honda czarna jak ten kruk zdechły spoczęła pokiereszowana przez siły fizyczne i siły wyższe, a człowiekowi nic się nie stało. Wojtek poobijany bardziej tam w środku, – czyli w swoim bólu wewnętrznym, niż cielesnym wygramolił się z tej całej swojej stalowej klaustrofobii i stanął na poboczu drogi. Poczuł cudowny stan, że tutaj na tej symbolicznej autostradzie ludzkich podróży może zadecydować o swym losie. Los stał z boku i tylko się uśmiechał i nie wiem tego, czy cynicznie – czy  litościwie, bo twarz miał ślepą, bądź jej nie miał wcale. Wojtek ruszył w drogę - w swoją podróż nieuniknioną w stronę prawdy o sobie i w stronę kłamstwa o sobie. Chcąc zmylić pościg wrednej suki – rzeczywistości rozpuszczał mylące trop wieści – że jedzie na Woodstock… a on przebiegle ruszył w Bieszczady mając świadomość, że azylu dostąpi na tej ziemi dzieciństwa swego i ukojenia. I dotarł do tej ziemi obiecanej trochę autostopem, a trochę innymi środkami lokomocji i podczas jego Wielkiej Ucieczki cały czas mieliśmy z nim kontakt telefoniczny i wspieraliśmy go szczerze, myślę, że większość z nas chciałaby przyłączyć się do Wojtka i uciec na chwilę od siebie i wszystkiego. I oto przybył nam ten mesjasz smutku z uśmiechniętą twarzą do wsi naszej szacownej – Cisnej i z marszu uderzył ostro w dzwony życia, a Baflo uradował się na to niezmiernie i wszelki inny czynnik ludzki też, bo Wojtek ma wielkie serce i czerpie z niego garściami wspomagając nie tylko słowem. Tak to już bywa, że mamy poczucie kontroli nad własnym życiem, a tu się okazuje w pewnym momencie, że to złudzenie, – że nad nami rozpościera się nadsfera, o której nic nam nie było wiadomo i ta teoria sprawdziła się również w przypadku uciekiniera. Przebiegła rzeczywistość szybko odkryła jego podstęp i od razu ruszyła nie na Woodstock a w Bieszczady – tropić Wojtka jak zwierza. Wolność Wojtkowa trwała około dziesięciu dni, ale dobre i to, bo każde poczucie wolności jest cudowne. Wielka ucieczka dobiegła końca, Wojtek stolarz podłogowy wsiadł do samochodu niezupełnie z własnej woli i trzaśnięto za nim drzwiami zostawiając nam w Cisnej jego idee fix o domku na kurzej stopce obracającej się w tył czasu by cokolwiek zmienić i ciepły, serdeczny uśmiech, który jest znakiem firmowym tego osobnika, uśmiech, który wspiera nas w listopadowe, deszczowe dni i grudniowe bezsenne noce.

Dziękujemy Ci Wojtku za te „Wielkie Ucieczki” i trzymamy za Ciebie kciuki – żebyś w końcu mógł uciec, a od czego? – To już tylko Ty wiesz… ja się nie odważę spekulować, bo też nie mogę uciec… od siebie….

 

 

Powrót

R