Widzisz Chuju – Bóg istnieje

 

 

       Przeżyć cały dzień za barem w „Siekierezadzie” to tak jak by się narodzić, umrzeć i później wychodząc zmartwychwstać. Od rana Joachim który spóźnił się na Sylwestra jedyne pięć dni ryje mi korę mózgową, jego przemieszane sentencje po łacinie (studiował prawo) z demencją alkoholika tworzą trującą mieszankę. Pytam się:

- Joachim, to gdzie spędziłeś Nowy Rok?

- Chyba w Sanoku ale nie jestem pewien.

Wchodząc z nadzieją w nowy 2010 rok sponsoruję mu dwa wina z pipy. Zjawia się Wiesiek Walkowicz z trudem łapiąc równowagę odlicza 2,35 zł i prosi o wino. Po krótkich negocjacjach ulegam i na fali pozytywnych, noworocznych energii wydaję małe wino w cenie 4,50 zł. Firma dokłada połowę wartości a niech mu będzie, skutecznie wymendził. Z boku przygląda się tej scenie Mietek i licząc że beneficjent podzieli się nadwyżką mówi „daj łyka …” Wiesiek sięga szybko po szklankę wygłaszając jednocześnie sentencję prawie po łacinie „spierdalaj …”, w tym momencie w szklance odpryskuje szkło w środku jej wysokości tworząc dziurę o średnicy monety 50 groszowej. Darmowe wino rozlewa się krwawą strugą po czereśniowym barze. Mietek z satysfakcją wychrypiał „widzisz chuju – Bóg istnieje

Powrót

R