Tadeuszowi Sławikowi –
profesorowi neurochirurgii
,,
Transplantacja”
W wieku dwudziestu lat zostałem kierownikiem restauracji,,Zacisza”.
Poprzednik zmarł, a jego żona zastępująca go na tym zaszczytnym stanowisku
emigrowała do USA. Nie wiem do dzisiaj, jak to się stało, mam jedynie pewną
hipotezę.
Z grubsza biorąc wydarzyło się to
tak: zdesperowany prezes Gminnej Spółdzielni wyszedł na jedyną ulicę w Cisnej,
złożył w duchu przyrzeczenie, że pierwsza napotkana osoba obejmie jedną z
bardziej intratnych posad we wsi. Pech chciał, że spotkał mnie. Będąc już ,,tak dorosłą” osobą zupełnie nie miałem planu na
zagospodarowanie własnego życia i gdyby wówczas spotkał mnie prezydent Carter, ani chybi zostałbym sekretarzem stanu
amerykańskiego kongresu. Ale w końcu różnych ludzi spotyka się na ciśniańskiej drodze.
Stało się. Nazajutrz w oszklonej kanciapie,,Zacisza”.
Przede mną stara maszyna do pisania, we mnie potworny lęk i stres.
Kalkulatorka, która miała prowadzić dokumenty odeszła z powodu ciąży. Wgapiam się w
literki na maszynie
i rozmyślam, jak zabrać się do napisania wiekopomnego dzieła pt.
,, Jadłospis”. Mam świadomość, że przy moich
umiejętnościach nie wyrobię się do nocy.
Idę do kuchni, gdzie władzę i półtorametrową chochlę dzierży szefowa. Zwierzam
się ze swoich problemów. Nie ma jak zwrócić się w takim przypadku o pomoc do
kobiety. Wszakże istnieje ryzyko, że można się szybko ożenić, ale dzięki Bogu szefowa
była już osobą zamężną. Skoncentrowała się na rozwiązywaniu zagadnienia. Odpowiedziała:
- Po co pisać? Otworzyła szufladę i
wyciągnęła stos gotowych jadłospisów. –
Od dwudziestu lat to samo, trzeba
wpisywać tylko daty. Ulga. Jestem ocalony. Na złagodzenie stresu otrzymuję
omlet z dżemem truskawkowym. Syty, powracam do swojego,,gabinetu”.
Pięknie być kierownikiem. Moja władza, potężna siła jest zamknięta w piwnicy.
To około 60 transporterów wódki czystej. Każdego dnia wizytują mnie ważne
osobistości świata polityki i biznesu mojej wsi. Dzielę i rządzę, zostałem
Juliuszem Cezarem.
Drwale z Solinki składają zamówienie. Jednostką
miary jest worek. To około 50 flaszek. Intelektualiści zamawiają po skrzynce (
15 sztuk).
Popyt przerasta podaż. Nie sądziłem, że tak łatwo zostać ważnym i
poważnym obywatelem Cisnej. Wystarczy mieć klucz do podziemi z aguavitą.
Poczułem błogie rozleniwienie. Ze stanu tego wyrwał mnie „tętent”
galopującej kelnerki, która wpadła do biura krzycząc: Kierowniku, na sali mamy problem. Pobiegłem za nią, spodziewałem
się jakiejś burdy, awantury. A na sali pusto. Jeden stolik zajęty przez
,,Krowskiego
Łba”. Tenże ,,Krowski Łeb”
cierpi na przypadałoś zwaną ,, tubalizmem”. Obok ,,szeptyzmu” i ,,drumlizmu”. Jest to jedna z odmian wysławiania się w naszej
wsi. Zjawisko,,tubalizmu” polega na przekrzykiwaniu
burzy w codziennej mowie.
Kelnerka płacze: - Panie
kierowniku, tylko po
Zawołałem szefową by pomogła odnaleźć żółtko. Szefowa stwierdziła, że
zguba jest w talerzu.
Wzięliśmy łyżki, ale nie znaleźliśmy nic. Pani Ania zalała się łzami,
chlipiąc: Naprawdę nie wiem, gdzie ono
jest”.
,, Pan Łeb” wydarł się znowu:,,Gdzie jest moje żółtko?”!!! Spanikowałem, ale
po chwili wpadłem na pomysł, jak wybrnąć z tej tragicznej sytuacji. Dokonamy
próby transplantacji innego żółtka w nieszczęsne białko.
Wydałem polecenie szefowej by dostarczyła organ do przeszczepu. Uwinęła
się błyskawicznie.
Pochyliliśmy się w trójkę nad trzymaną przez,, Krowskiego
Łba” łyżką. Jak medyczny zespół operacyjny pracowaliśmy i stwierdziliśmy,
że przeszczep się przyjął. Żółtko jak ulał leżało w
połowie białka.
Twarz pana,, Łba” pojaśniała szczęściem.
Stwierdził lakonicznie: ,,No” po czym ,
maczając chleb w żurku, osuszył talerz i na końcu z lubością połknął całkowicie
uleczone jajko.
Kamień spadł mi z serca. Wróciłem, po udanym zabiegu do swego biura i
jak szczęśliwy lekarz, po uratowaniu kolejnego istnienia, pogrążyłem się w
filozoficznej zadumie odnajdując analogię pomiędzy transplantacją żółtka w białko a moją osobą wszczepioną w to dziwne
miejsce.
Czułem się jak to zagubione żółtko poszukujące swego białka.
R