TAAKA Ryba
(z siekierą przez świat)
Od kilku lat byłem wabiony przez „wołomińców” do zwizytowania ich
„pięknego” miasta, oczywiście miałem pewne obawy czy aby nie wystrugali sobie
nowych baseboli i będą mnie nimi ochoczo witać. W tym roku w lutym zachęcili
mnie ostatecznie pięcioma amerykańskimi karnistrami z wielkiej wojny
wyszperanymi przez Grześka na złomowisku. Wsiadłem w swój samochód
wieśniaka-farmera (stary pickup) i gaz do dechy zapierdalam do Wołomina.
Przybywam i cóż widzę: Wołomin miasteczko malowniczo położone obok Tłuszcza brzydkie
jak chuj Eskimosa (na pewno zaprojektowane przez turpistów) permanentny brak starodrzewia,
ściśliwość architektoniczna do granic możliwości, jak na mój gust człowieka
z lasu nie do przyjęcia. Wita mnie Maciek Nowak poznaję jego środowisko naturalne
notuje sobie w mózgu wszelkie dane wywiadowcze niezbędne w mojej profesji
(barman-pisarz).
A więc tak – Maciek ma kumatych
rodziców z jego ojcem z przyjemnością można pić wódę i gadać o wszystkim
(świeży umysł jak ogórki w ogródku, a nie jak te kiszone w słoiku). W domostwie
Maćka jest wszystko co powinno być w dobrej chałupie – czyli pies i kot (kot
odrobinę leniwy, ale to chyba po Maćku). Wieczorem idziemy do najznamienitszego
lokalu Wołomina, do Taakiej Ryby (kurwa jak ktoś uważa, że jest inaczej to mu
basebolem w ryj). Wita nas Grzesiek z nieodłączną rybą – wisiorkiem na łańcuchu,
w tle celebryci tamtejszego świata rozrywki – Jezus, Fazi, Bienias, Syrenka,
Poziomka, Królik i ci, których ich tu nie wymieniłem… a wpadł jeszcze Marcin,
ale szybko spierdolił przed swym odbiciem w lustrze – dawnym Bukiem, był
przelotnie i widać było w jego oczach, że chyba chciałby być Burkiem, ale
ksiądz w konfesjonale na spowiedzi powiedział mu, że jak nie będzie Marcinem to
wyruchają go szatany. A teraz trochę o Grześku, czyli „konkurencji” z Wołomina.
Nie ma chuja, Grzesiek ma swój design, ocalił od zapomnienia i wyrwał ze szpon
śmierci tony przedmiotów skazanych na zagładę, uprawia mój ulubiony sport,
czyli horror vacui, na ściany
wspinają się precjoza jak mrówki na mrowisku. Cały ten rozgardiasz układa się w
harmonijną całość zapomnianych światów. Jest to piękne, ludzkie, niezakłamane.
Grzesiek jest wrażliwy na otaczający go świat, co to się nazywa Wołomin
(wkurwił się niemiłosiernie jak naprzeciwko Ryby wycieli bezduszne chuje
dorodne sosny (sosny dorodne, nie chuje). W lokalu ma piękne akwarium, czego
Siekierezada szczerze zazdrości, ale jedziemy dalej, zaprawiliśmy się odrobinę
w rybie i po północy niedopici wylądowaliśmy w kanciapie Maćka między kartonami
perkusyjnych akcesoriów, na pierwszym planie stoi rozłożony sprzęt (znacznej
wartości – to informacja dla podziemia wołomińskiego), który błyszczy się i
mieni zalotnie do pałkarza. Tam Jezus przybił gwoździa i skończyliśmy imprezę.
Na drugi dzień przed południem odwiedził nas Bienias z Królikiem, dostałem od
nich ładną książkę „Zapomniany żołnierz”. Pytam się ich:
- Co dzisiaj organizujecie?
- Idziemy zapalić jakieś ognicho,
wypijemy coś.
Bienias z Królikiem ubrani w kurtki
moro patrolują „dziury” w Wołominie, szperają w ziemi wykrywaczem, zatrzymują
chłopieńcze klimaty do granic możliwości. Podaję przykład – zajmują się
układaniem puzzli – wykopali faszystę i pół dnia układali kości żeby sprawdzić
czy jest kompletny, okazało się że brakowało tylko jednej mało istotnej.
Powracając do prezentów to oprócz karnistrów otrzymałem od Poziomki obraz
olejny pod tytułem „Kura”, od Nowaka znak przywieziony przez niego z LA czyli
Route 66, od Grześka skrzynkę amunicyjną drewnianą z napisami (zajebiście jest
dostawać prezenty). Szkoda, że czas tak zapierdala bo mimo że Wołomin jest
nieurodziwy to piękno jak wszędzie w większości tkwi w ludziach.
Dziękuję za serdeczną gościnę, miło jest płynąć z Wami na fali życia, a
tym, że Wołomin jest brzydki jak chuj Eskimosa nie przejmujcie się… Po kilku
piwach idzie wytrzymać…
R