Szczęśliwy mózg

 

 

         Kiedy byłem jeszcze całym ciałem, pracowałem w bieszczadzkich lasach. Żal było wycinać i powalać piękno boskiego majestatu, ale trzeba było zarobić na trunek. Wydaje mi się, że pamiętam narkotyczne zapachy ziół na śródleśnych polanach, woda z jarów z oszlifowanego na gładź łupku, czarnego jak moje sny była lodowata, aż łupało w zęby. Gdybym miał, czym ronić łzy… A tak moja rozpacz gryzie od środka, mam poczucie, że wybuchnę, ale ogranicza mnie szkło. A właśnie, nie wyjaśniłem jeszcze, dlaczego siedzę sobie w tym przeźroczystym naczyniu.

         … Słońce na niebie natarczywie piętnowało nasze twarze, jeżyny szargały nasze ręce i nogi, wiatr swym oddechem łagodził nasz znój, dźwigaliśmy piły, siekierę i kliny, oto dzień, w którym miał się dokonać los samotnej jodły. Przyzwyczailiśmy się do jej widoku. Nieraz opróżnialiśmy pod parasolem jej cienia wina proste. Żal zabijać to drzewo, znaliśmy się przeszło ćwierć wieku. Irytujące jest, a może raczej niezrozumiałe, prawo tej ziemi. By żyć, musi umrzeć ktoś. Ale jest w tym głębszy sens.

Dzień ten ostatecznie okazał się jeszcze bardziej przewrotny. Razem z jodłą miało się dopełnić moje istnienie. Czułem jakieś dziwne podniecenie od rana, byłem cały rozedrgany, ale skąd mogłem wiedzieć, że ona mnie zadusi jak robaka.

Zaczęliśmy ją katować siekierami. Nagły, potężny trzask i sto pięćdziesiąt lat jej piękna runęło w przepaść nicości. To, co zrobiliśmy wbiło mnie w przygnębienie, nie zachowałem czujności, wywróciłem się na resztkach śliskiej kory i ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem były objęcia jej zielonych dłoni. I było się kochać w jodle?

Teraz jestem trupem. Właściwie w całości po mnie została tylko głowa. Zawieźli moje resztki na sekcję. Nie miałem rodziny, więc zapakowali mój mózg do słoja z alkoholem, a resztę wywalili. Siedzę sobie tutaj na zapomnianej półce, przez zakurzone szkło odczuwam świat żywych. Przemyślałem już wszystko od początku do końca i od końca do początku, jestem wciąż pijany od zalewy spirytusowej, w której się kąpię.

Od czasu do czasu odwiedza mnie stary woźny, który upija mój spirytus, ale nie przeszkadza mi to, tak mocno na życiu mi nie zależy. Woźny podnosi mały słoik  z napisem „dżem truskawkowy” z moją zalewą i przekornie wznosi toast: „I co wymyśliłeś, mózgu? Zdrowie!” Wychodzi z kantorka, zostaję sam w swoim więzieniu.

Myślałem, ta moja egzystencja nie ma sensu, życie było piękne, gdy mogłem dotykać zielonych igieł Kasandry – Jodły. Pieprzę to, wychodzę ze słoja.

Mózg intensywnie wzmógł swe pole magnetyczne wyobrażając sobie nagą sklepową z ciśniańskiego sklepu, z którą kiedyś miał przyjemność. Wibracje rozpękły szkło, mózg umarł.

Nazajutrz wszedł woźny po kolejną setkę z zalewy mózgowej, zobaczył rozbity pojemnik i krzyknął: „Aleś, kurwa, wymyślił!”.

 

R

Powrót