Studebaker US-6
Stanisław
wstał o świcie, zgarnął taflę lodu z wiadra i opłukał twarz, w baraku było
zimno, snuł się zapach świerkowego, żywicznego drewna, przemieszany z nikotyną
wczorajszej nocy, uśmiechnął się na tę myśl i poklepał kieszeń wypełnioną czerwonymi
stówkami, które wygrał w karty, wyszedł przed barak i krzyknął na ciecia
Władka, czy już podgrzał wodę w starej, dwustulitrowej beczce:
-Jest ciepła, bierz i zalewaj….
Stanisław zaczerpnął wiadrem
parującą wodę i ruszył do parku maszyn, gdzie dumnie prężył ryj
jego Studebaker US-6, jego maszyna, wyglancowana, wyropowana z
kompletem świateł, sprawna jak cholera. Sześć lat po
wojnie, weteran z demobilu, a proszę-mógłby się stawić na apel w jednostce z
wyrzutnią BM-13. Stanisław-zdemobilizowany frontowiec z dumą spojrzał na
swojego „sztudra”.
-No stary,
ruszamy po metry do Wetliny.
Zakręcił kranik pod chłodnicą,
otworzył korek i zalał gorącą wodą, chłodnica mlasnęła i zabulgotała z
zadowoleniem, stanął na stopień i zdrapał późnojesienny szron z szyb, sprawdził
stan oleju, zamknął maskę i wsiadł do szoferki, przekręcił zapłon i nogą
wcisnął sprężynę starteru, krótki jęk rozrusznika i dolniak szóstka zaskoczył z charakterystycznym, równym i
miarowym bulgotem.
-Poezja, poezja-rzekł zadowolony
kierowca.
Poczekał chwilę aż silnik się
zagrzeje i ruszył w kierunku Wetliny. Z szoferki było
widać trochę więcej niż z czołgu, szyby pod dużym kątem, kanapa siedzenia
nisko, z przodu przed ryjem „sztudra”
była kilkumetrowa martwa strefa. Prowadzący musiał pamiętać
co widział wcześniej. Stanisław obrócił do wieczora i zwiózł na skład
ciężkie bukowe metrówki. Rozładował samochód, wrócił na bazę i podjechał
pod szlauch z wodą, pieczołowicie opłukał ubłocony pojazd. Stróż kręcąc z
dezaprobatą głową, rzekł:
-Ten zawsze musi umyć, inni jeżdżą
nawet miesiąc upapranymi, a ten niezłomny….
Stanisław cofnął między baraki,
zgasił motor, spuścił wodę i z lubością ogarnął wzrokiem piękną ciężarówkę z leand-leasu, wszyscy na bazie wiedzieli, że Staszek
ze swoim studebakerem US-6, to harmonijna,
nierozerwalna jedność. Inni tłukli się Zisami Piat, był jeden lepszy samochód - Diamond,
Staszek mógł nim jeździć jako najstarszy stażem, ale wybrał „sztudra”.
Wieczorem spotykali się po robocie w
świetlicy, solidnie palili w trociaku i na stół szły flachy z fuch, papierosy i karty. Z bazy odszedł jeden
kierowca do PKS-u, na jego miejsce przyszedł młodzik i ochoczo ruszył w wir
życia dorosłych, za dużo wypił, przegrał w karty pierwszą wypłatę, zwycięzca
Stanisław podrzucił mu kilka stów z wygranej i rzekł:
-Zapłaciłeś frycowe, to masz na
życie.
Młody zacisnął zęby i nic nie
odpowiedział, podniósł się i wyszedł w mrok. Rano cała baza stała przed „sztudrem” Stanisława, ciężarówka obrzucona błotem sprawiała
wrażenie jakby w nim utonęła, słychać było głosy:
-Cholera, jak Staszek zobaczy szlag
go trafi….
Stanisław szedł już z wiadrem
wrzątku, spojrzał bez emocji na widownię, a później na Studebakera
i rzekł:
-Trzeba wymyć….
Starą szmatą metodycznie ścierał
błoto, kilku ruszyło z pięściami w kierunku młodzika.
-Zostawcie – rzekł surowo Staszek
Kierowcy rozeszli się do swoich
pojazdów. Wieczorem wszyscy ruszyli do świetlicy, chcąc ujrzeć i usłyszeć finał
tego świństwa. Stanisław usiadł do stolika, polał sobie setkę i przechylił
jednym haustem, nikt nie śmiał zająć miejsca obok, wszyscy stali.
-No, dzisiaj nie ma chętnych do
pokera? Siadać tutaj dwóch i Ty – wskazał palcem na młodego.
Pociągnęli milcząco kilka rozdań i
wypili kilka setek, Stanisław odpalił papierosa, z zadowoleniem wydmuchał dym
do góry i zaczął mówić:
- W czterdziestym trzecim, ciągałem
„sztudrem” armato-haubicę dywizyjną, w piękny, letni
dzień ustawialiśmy się do ostrzału szwabskich pozycji, woziłem swoich
artylerzystów i dwie sanitariuszki, miłe dziewczyny, jedna miała na imię
Jadwiga, front huczał w oddali, a my zatrzymaliśmy się w bezpiecznym
miejscu -tak nam się wydawało- odpięli armatę, a mi kazali wrócić dziesięć
kilometrów po kuchnię kompani, wracając z prowiantem czułem się jakby nie było
wojny. Za samochodem kurzyło się, szyba podniesiona do góry, z jednej i z
drugiej strony zboże, na obrzeżach pól łany maków czerwonych, myślałem o
Jadwidze-podobała mi się, będąc kilometr przed moimi zobaczyłem dym, jak
dojechałem wszyscy biegali w panice, leje po bombach lotniczych, wywrócone jaszcze
armat, wszędzie trupy. Wyskoczyłem z szoferki i pobiegłem do swoich
, zobaczyłem całą armatę, myślę – jest dobrze – nie dostali. Podbiegam i
upuszczam z dłoni karabin, który chwyciłem opuszczając szoferkę. Wszyscy moi
skoszeni z broni maszynowej samolotu, Jadwiga leży z raną w piersi i cieknącą
stróżką krwi z ust, wszyscy nie żyli, nie wiem ile tam stałem, ale ocknąłem się
dopiero gdy porucznik walnął mnie w plecy i wydarł
się:
-Co stoisz? Zapinaj działo,
ruszamy!!!
-A oni?
-Ich już nie ma, na froncie
cenniejsze działo niż ludzie. Ruszaj się!!!!!
Podpięliśmy armatę i w lusterku
widziałem, jak pluton grabarzy układa metodycznie zwłoki na trawie znoszone na
noszach, gdy zwiało pałatkę z jednych z nich wydawało mi się
, że leżała tam Jadwiga…. .
Stanisław wypił setkę, wstał i
wyszedł w milczeniu, nikt nie miał ochoty już pić, towarzystwo rozeszło się do
kwater.
Rano Stanisław zastał „młodego” jak
zalewał wodą „sztudra” i skrobał szyby – jego „sztudra”.
-Wszystko sprawdziłem, olej też,
jest stan.
-Dziękuję – rzekł Stanisław i
nacisnął nogą sprężynę startera. Silnik zabulgotał i zaczął tykać jak
szwajcarski zegarek. Po chwili Studebaker ruszył i
zniknął w porannej mgle. Po kilku latach cały tabor wymieniali na Ziły, Stanisław nie oddał swojego „sztudra”,
kierownik pokombinował i chłopy zebrały kilka ton złomu, żeby w centrali
pokwitowali odbiór skasowanego pojazdu, byle kilogramy się zgadzały.
Staszek i Studebaker
US-6 byli dumą całej bazy, kierowcy w soboty po południu czyścili, smarowali i
oliwili maszynę, pewnego dnia na pace wyłożonej jedliną zawieźli trumnę ze
Staszkiem, który umarł sobie przy pracy na zawał. Na cmentarz Studebaker, jedyneczką, nie
śpiesząc się odwoził swojego szofera, idącym w kondukcie pogrzebowym wydawało
się, jakby nie było śmierci. Silnik wystukiwał równy rytm, jakby grał na
werblach ostatnią muzykę. Na wieku każdy położył wiązankę kłosów zbóż z makami.
W nocy po pochówku nadciągnęła burza, w świetle błyskawic Studebaker
US-6 prężył swój długi ryj, z reflektorów kapały
stróżki wody, jakby maszyna roniła łzy.
Kierowcy wybudowali wiatę ze
świerkowych żerdzi, pod którą parkowali ciężarówkę, by utrzymać ją w kondycji.
Za kilka lat wszyscy zazdrościli innych baz zazdrościli im i żałowali, że
swoje ruiny oddali na żyletki, każdy z nich prosił, że gdyby w razie czego to Studebakerem na cmentarz, bo nie ma nic piękniejszego dla
szofera, jak na pace wyścielonej jedliną , pod
bieszczadzkim niebem w zaświaty jedyneczką przez
wieś….. Nieśmiertelnym Studebakerem.
R