Śmierć Krzyśka

 

Jak umiera ktoś, z kim bawiłeś się w piaskownicy, później biegałeś po łąkach ciśniańskich z beztroską radością, a wieczorami wspólnie wpatrywałeś się w płomień ogniska, który pożerał zagubione myśli, to na chwilę zatrzymujesz się ze smutkiem w oczach i zadajesz sobie pytania:

-To już? To wszystko? To tak szybko się żyje do tej śmierci?

Nie był to dzień odpowiedni na zgon ludzki, taki piękny koniec października, myślałoby się, że kostucha na urlopie i na chwilę odłożyła kosę, ale to tylko pobożne życzenie, niespełnione.

Krzysiek skończył 40 lat, coś tam w życiu kiedyś robił, miał żonę i ma córkę, ale ostatnimi laty miał tylko flaszkę codzienną wódki i tak sobie łaził bez celu po wiosce, wpatrując się pod nogi, jakby bał się potknąć o kamyk życia. I tak kilka razy rzucało nim na glebę i krew sączyła się nozdrzami i uszami. W ubiegłym roku udało się mimo śpiączki kilkudniowej, ale w tym nie poszło już tak łagodnie.

-Jeb łbem o schody betonowe w dzień, a w nocy zgon.

Jak umiera ktoś, z kim bawiłeś się w piaskownicy, to zastanawiasz się, czy warto było mu tak żyć, czy warto było mu tak umrzeć…?

I wpatruję się w płomień ogniska, który pożera moje zagubione, smutne myśli….

 

Powrót

R