Śmierć króla
Życie jest nieskończonym optymistą, życie jest pięknym
marzycielem, nieprzyjmującym do świadomości zjawiska śmierci, życie jest też
pragmatykiem i realistą oceniającym z wyrachowaniem, że to co nazywają śmiercią
jest tylko początkiem nowego istnienia. Jeśli coś się usunęło z zajmowanej
czasoprzestrzeni daje miejsce nowonarodzonemu, tak śmierć jest tylko zalążkiem
młodych światów, tak śmierć jest niczym innym jak życiem.
Od kilku dni pada cudownie w Bieszczadach, jest dopiero połowa
lata, a zrobiło się niepokojąco chłodno. Posprzątałem Siekierę i wyszedłem na
chwilę w chwilę zadumy, opieram się o barierki na moście kolejki wąskotorowej i
patrzę w nurt rzeki Solinki jak pięknie sobie ona płynie, gładzi te kamienie
cierpliwie, drobny żwir odsiewa na swe brzegi, patrzę na szare niebo i parujące
lasy wokół tej małej wioski, wokół tej Cisnej ukochanej dziecięcymi snami z
przeszłości, i słyszę jak na cmentarzu ksiądz sypie słowami z mądrej księgi, a
ludzie smętną pieśń mielą ustami. Oto dzisiaj chowają Franka, Franka Króla.
Przypomina mi się jego żywa postać bo Franek był też królem w Siekierezadzie,
sporo wybudowaliśmy za jego kasę. Franek należał do „starej gwardii”, która na
swym sztandarze miała wypisane „Ciężko pracuję i piję za swoje, a jak postawią to
po dwakroć odstawiam”. Franek nigdy nie utracił honoru, jak wziął na krechę to
zawsze oddał w terminie, jak powiedział, że jutro to było jutro. Franek był
królem danego słowa, wiedział co mówi i wiedział na co go stać i nigdy słowa
nie przerosły jego czynów, ani czyny nie przerosły słów. Szczupły i żylasty,
wyrobiony w lesie, mieszkał na Buku i tam tez skonał. Kilka dni wcześniej dwóch
mądrych z Cisnej ukradło mu
Żegnaj królu swego żywota, żegnaj królu z Buka.
R