Śmierć
Koguta
Piękny letni dzień dający
złudzenie życia wiecznego, błękit nieba rozpostarty nad Ciśniańską doliną, powiew
wiatru łagodzi skwar, na podwórku Władka spaceruje gromadka kur, krówka i
cielaczek w cieniu stajni żują leniwie i smętnie nakoszoną trawę.
Sprowadza mnie do Władka
jakiś drobny problem, zastaję gospodarza na ławeczce pod lipą, gdy widzę ten
sielski obraz od razu zapominam o pośpiechu. – Siadaj, porozmawiamy – proponuje
Władek, ochoczo korzystam z zaproszenia, wymieniamy kilka komentarzy o
bieżących sprawach dotyczących naszej uroczej wioski, w przerwie Władek rzuca
krzątającym się kurom garść ziarna, gdacząc i przepychając się łakomie
napełniają żołądki, patrzymy na ich mieniące się w świetle słońca pióra, na
cudowne zestawienie kolorów i ich płynność w przechodzeniu jednego w drugi,
mówię – Są piękne.
Marzę bym miał kiedyś dużo czasu i mógł sobie pozwolić na
hodowanie wszelakiego ptactwa, puszących się i dumnych indyków, śmiesznie
chyboczących się kaczek i nerwowo drapiących ziemię kur, i rzecz najważniejsza
dla każdego miłośnika drobiu – pragnienie posiadania zawadiackiego koguta, z
szelmowskim spojrzeniem doglądającego swego haremu. Rozmyślając o tym, staram
się wypatrzeć między kurami koguta. Pytam się – Władek, gdzie jest męski
egoista, kogut?
– Utopił się wczoraj.
– Jak to – utopił się? Z niecierpliwością czekałam na relację
Władka, a oto i ona:
– Oporządzałem wczoraj rano krówkę i cielaczka, a tutaj co
chwila ten kogut włazi mi pod nogi, odganiam go, a on znowu, w końcu sobie
polazł, wychodzę przed stajenkę a on molestuje te jarzębatą kurkę, która ma
złamaną nogę, wpadła w żelasko, które zostawiłem na tchórze – jajka mi wyżerały
(Władek wytłumaczył swe barbarzyństwo).
Jak się nie zdenerwowałem, chwyciłem za widły i chlast
koguta po łbie, a on na to nic, rzucił się na mnie, na Władka Karabina, swego
dobroczyńcę i karmiciela. Zamachnąłem i dostał kopa gumniakiem, należało się.
Kogut znieruchomiał, spojrzał na mnie jakoś tak, że zrobiło mi się straszno i
pobiegł za stajnię, myślę – przejdzie mu, trochę się poobraża i wróci. Tak się
stało, wieczorem zasiadł na grzędzie z kurami, ale zauważyłem, że był trochę
markotny.
Rano otworzyłem drzwi, kogut wyleciał z kurnika i pognał jak
szalony w stronę rzeki, myślę – co on, chyba nie skoczy, ale wyobraź sobie –
skoczył, woda po deszczach była duża, widziałem go jeszcze przez chwilę, ale na
zakręcie rzeki przepadł w bystrym nurcie.
Zapytałem się – To dlaczego on skoczył?
– Wiesz chyba czuł się strasznie upokorzony, ja to przemyślałem,
ale było za późno, przed skokiem w nurt obejrzał się na mnie i teraz mrowi mnie
po plecach to mściwe, diabelskie spojrzenie.
Wziąłem dwie śruby, po które
przyszedłem do Władka i pożegnałem się, ruszyłem do domu, po kilkudziesięciu
krokach obróciłem się, Władek siedział zgarbiony na ławeczce, ćmił popularnego
i posępnie wpatrywał się w stadko kur krzątających się po podwórku. Wiedziałem,
co Władek widzi – to mściwe spojrzenie koguta samobójcy, nie chciałbym być w
jego skórze. Zadałem sobie to samo pytanie, które Władek mnie zadał:
– Ale żeby aż tak czuł się upokorzony?
R