Śmierć
knajpy
Na Dołżycy jest most, pod mostem płynie rzeka Solinka, a nad jej brzegiem jest knajpa nieczynna, knajpa
bez ludzi, po kontuarze snują nici pająki, butelki na wystawie straciły swe
etykiety, które odlepiły się od szkła i niczym liście jesienią zaległy na
podłodze wyblakłymi kolorami. Budynek ten posadowił w tym ładnym miejscu pan Reif, znam go tylko z opowieści, nie spotkałem się z nim,
bo jego czas był przed moim. Pan Reif uczynił w
pionierskich, powojennych czasach tę knajpę i tartak obok niej. Bieszczady
odkrywano na nowo i wszelki dziwny człowiek, który nie mógł się odnaleźć w
głębi kraju, ruszał tutaj, na południowy wschód jak kiedyś w Ameryce tacy sami
ruszali na zachód. Z tego ludzkiego ciągu dzikich i wolnych ptaków, powstała ta
mieszanina ludzka, która dzisiaj tworzy naszą społeczność. Ile piwa, wina i
wódki przelało się w tym szynku, wie tylko Solinka. O
jedzeniu serwowanym tam, do dzisiaj krążą legendy, a jeśli kto pił i jadł tam
cztery dziesiątki lat temu jest do dzisiaj napity i najedzony, to lepsze
rekomendacji nie trzeba. Po panu Reifie nastała pani
Kowalska z zięciem Henrykiem i córką Haliną. Pani Kowalska była kucharką z
przedwojennym stażem, pamiętam jej kuchnie a rolada z kleni
śni mi się czasami, bo tylko może się śnić, takiego czegoś nie zrobi już nikt.
Córka szefowej Halina powiła syna Roberta, z którym bawiłem się będąc
dzieckiem. Moi rodzice często bywali na imprezach u pani Kowalskiej, gdzie
dobrze się jadło i nieźle piło. Zazwyczaj nas dzieci nie interesowało to, co
dzieję się przy stole dla dorosłych, ale wspominam jedno zdarzenie, które wryło
mi się w trzewia mózgu. Pan Henryk miał zwyczaj wyprzedzania całego towarzystwa
o kilka kieliszków, nie była to mądra taktyka, bo kończyło się to odpadaniem od
peletonu przed czasem i kiedy spożył tą przedostatnią pięćdziesiątkę przed
odpadnięciem rzekł:
„Bo my jesteśmy Żydzi…
Słuchajcie,
bo my jesteśmy Żydzi”
To
oświadczenie nic nie wniosło do status quo interesu na Dołżycy, bo i wtedy i
dzisiaj ludzie mówią:
„Idę do
Żyda, na Dołżycę.”
Ale te dwa
zdania były wypowiedziane w jakiś rozpaczliwy sposób, były powiedziane tak jak
mówi wędrowiec błądzący lata i w końcu odnajdujący drogę mówiąc do siebie:
„Teraz już
wiem gdzie jestem.”
Po dłuższym milczeniu impreza wróciła na właściwe tory, na tory
rozrywki. Będąc tym dzieckiem zastanawiałem się nad wyznaniem pana Henryka i
jakoś nie mogłem sobie tego poskładać, wszak jedynego Żyda, jakiego widziałem,
poznałem na Jasełkach w szkole podstawowej i postać ta nie kojarzyła się
dobrze, bo bardzo zaszkodziła Panu Jezuskowi, (który był Polakiem jak zeznał
kolega mojej córki, ale to już inna historia). Oświadczenie pana Henryka
nastąpiło w czasach, kiedy niemodne było być Żydem, jako dzieciak nie miałem
żadnej wiedzy w tym temacie, więc przeszliśmy z Robertem do dalszej zabawy, a
dorośli pięćdziesiątkowali, ale cały czas to wyznanie
pulsowało gdzieś w moim mózgu, bo to było ważne wyznanie, bo to było
rozpaczliwe wyznanie, bo to było prawdziwe wyznanie. Minęły lata, rzeka Solinka zebrała w swe dłonie istnienie pani Haliny i matka
musiała być na pogrzebie swojej córki, później rzeka Solinka
przypomniała sobie o matce i pani Kowalska ruszyła w podróż w głąb czasu, a pod
koniec lutego tego roku rzeka Solinka swą
cierpliwością nieubłaganą wypłukała jak ziarenka żwiru wszystkie dni pana Heńka
i ten spoczął na ciśniańskim cmentarzu. Knajpa jest bez ludzi i szynkarza, w
piecu już nikt nie pali, knajpa umarła i szynkarz nie żyje…
Przed wojną nasza społeczność składała się z ludzi wyznania grekokatolickiego, rzymskokatolickiego i mojżeszowego. W
czasie wojny ta ostatnia grupa starta dłonią nienawiści i nietolerancji odeszła
w głąb czasu. Po wojnie kilka rodzin z pochodzenia żydowskiego przyjechało
tworzyć nowy świat w Bieszczadach, ale zdawałoby się albo nie zdawałoby się te
słowa niechęci zasiane przez złych ludzi w czasie wielkiej wojny gdzieś
odbijały się pogrobowym echem, stęchłym i spleśniałym jak z krypty mrocznej i
dręczyły tych ludzi, którzy nie mieli nawet gdzie wyznawać judaizmu, bo domy
boga, synagogi, spłonęły i czuło się, że te dwie grupy społeczne już nie do
końca chcą zaakceptować tej trzeciej. I to poczułem w tym wyznaniu tragicznym
pana Heńka: „Bo my jesteśmy Żydzi”, że ludzie Ci
oprócz codziennych problemów wszystkich ludzi na świecie muszą dźwigać na swych
barkach jeszcze ten bagaż- Żyda z Jasełek. I dzisiaj jak już nie jestem tym
nieświadomym dzieciakiem to wstyd mi za te określenie z podtekstem- Żyd i nie
może być tak, że człowiek dostaje dodatkowy bagaż na plecy, za to, że jest z
plemienia dawidowego, Ci ludzie wnieśli tyle kolorytu nawet w tak małej
mieszaninie ludzkiej jak nasza gmina. I wstyd mi jak oglądam w telewizji te
kroniki z 68 roku i jak słyszę niewybredne dowcipy o Żydach, (na które zawsze
reaguje, bo trzeba piętnować zło żeby nie wyszło jak wtedy z Adolfem). Bo
ziemia to nie jest ojczyzna Polaka, to ojczyzna każdego człowieka, który ją
kocha, i te słowa to nie tylko jest śmierć knajpy, ale też śmierć Żydówki i
Żyda i dzisiaj jak nie jestem już tym nieświadomym dzieciakiem to jestem z pana
dumny panie Heńku i już wiem, co pan chciał powiedzieć…
R