Śmierć Boga
Spotkałem Go o świcie
na jesiennej łące spowitej całunem mgły, przyszedłem Go zabić, nie wiem czy
wiedział czy nie, nie obchodziło mnie to, chciałem tylko by umarł, stąpałem po
lodowatych kroplach rosy miażdżąc je pod stopami, słyszał mnie z oddali, nawet
się nie odwrócił, tkwił tak w tej trupio białej tunice i przemówił:
- Istoto przyszedłeś się modlić? Odejdź! Ja już niczego nie wysłuchuję, odejdź
precz!!!
Zacisnąłem w dłoni mocniej rękojeść sztyletu i szepnąłem:
- Nie, przyszedłem Cię zabić …
I wbiłem z impetem gniewu, szaleństwem miłości, furią
miłosierdzia aż mi dłoń utknęła w krwawej ranie, jęknął i osuną się na kolana,
nie odwrócił nawet głowy, rzekł krztusząc się krwią:
- Dobrze żeś to uczynił, ktoś w końcu musiał się odważyć.
- Giń skurwielu – wykrzyczałem
wyszarpując sztylet i wbijając ponownie Tym razem w gardziel.
Osunął się na ziemię, stałem na Bogiem, nad trupem zwykłym,
upokorzonym konaniem, śmiercią i niczego nie żałowałem.
Jakiś zagubiony anioł szeleścił mi skrzydłami nad skronią i
przerażony jęczał:
- Boga zaszlachtowałeś, Jezu Boga zamordowałeś!!!
Wyciągnąłem sztylet z truchła i rzuciłem aniołowi w dłonie
mówiąc:
- Masz Psie relikwie po swoim Panu i znajdź sobie innego Boga bo ten się już do niczego nie nadaje …
R