Sępia Sepia

 

 

       Stoję na środku rzymskiego amfiteatru, zrujnowane posągi omiata pył, świt obleka wszystko sępią sepią, słońce ukryte za brązowymi całunami, brązowy piasek na którym nie ma moich śladów, jak się tu znalazłem?

Trwam na środku areny zupełnie nagi, rozglądam się po kamiennej widowni i czuję że Oni tam siedzą, nie słyszę Ich, ale wiem że na coś czekają.

Wiatr podnosi brązowy kurz, zastany jakby setki lat, dziwne miejsce, nic z tego nie pojmuję.

Patrzę pod stopy i nagle na piasku spostrzegam wielki cień ptaka którego nie widziałem wcześniej, unoszę wzrok a wysoko nad areną szybuje sęp, jego brąz prawie zlewa się z brązem nieba, chyba na coś czyha, cierpliwie i wie że to się zdarzy.

Miejsce to jest jakieś całe umarłe, groźne i złe, ruszam do przodu i przeszedłwszy trzy kroki spostrzegam wystającą z piasku rękojeść krótkiego rzymskiego miecza. Klękam i dobywam Go z mroku zapomnienia, sęp zniża lot zaciekawiony, patrzę na klingę brązową od patyny czasu i wiem że siedzący na arenie czegoś ode mnie oczekują, padam na kolana, chwytam rękojeść oburącz i wbijam sobie w trzewia, padając w sępią sepię piachu charczę:

- Tego oczekiwaliście? … skurwysyny Bogi!!!

Leżę na arenie, w agonii przewróciłem się na wznak i wiem że odeszli w milczeniu, ptaszysko rozszarpuje mi już pierś a w moich oczach, jak robak w bursztynie na wieki zastygła sępia sepia śmierci …

 

Powrót

R