Po chuju będzie rok
Józek chlał z Bronkiem do trzeciej nad
ranem, zaimprowizowany stół z deski na oponie ciągnikowej, litr samogonu od
starej Kryśki i kaszanka od szwagra Bronka. Majowy
dzień rześko chłodził rozpalone głowy. Józek postawił tego litra za robotę przy
snopowiązałce, Bronek miał czerwone i łzawiące gały od
spawania. Po północy przy kolejnej setce Józek pochwalił rzetelnie wykonaną
pracę.
- Aleśmy kurwa zrobili kawał spawania.
- A no tak, maszyna odjebana jak nowa.
Dokończyli drugą połowę litra i siła odśrodkowa rzuciła ich w
słomę.
O świcie zaskrzypiały wrota i zdawać by się mogło
że do stodoły weszła naga niewiasta, falujące pośladki i piersi
przypominały rozkołysane żyto na dwu hektarowym polu, toż to bogini płodności
zaszczyciła rolników by przydać więcej wiary i nadziei w tegoroczne plony.
Józek ocknął się, przed oczyma miał właśnie gąszcz wzgórka Wenery tejże bogini.
- Jezu, w maju a łąka nie osiecona –
wybełkotał, poczym wzrok powędrował wyżej i utknął w ogromie cyca,
jednego, później drugiego i długo nie mógł z tej pułapki się wyzwolić. Józek
instynktownie rzucił się na te dobra, a bogini z zalotnym uśmieszkiem
czmychnęła przez podwoje na soczyście zielone pole kiełkującego żyta. Józek za
nią, w biegu zrzucił gacie, przed oczyma rozkołysane poślady bóstwa i galopem
przez pole, biegał za widmem z pół godziny, taka moc w chuci
że żyłki pękną w oczach i dupie, aby se zaruchac chłop da z siebie więcej niż ma.
Świtało już, słońce zaraz wynurzy swój nagi czerep zza miedzy kulawego
Jana, ptactwo narobiło już rozgardiaszu, a dziewoja przepadła, jakby rozmyła
się w wiosennej mgle. Józek stał pośrodku pola, a przed nim sterczało jego
podniecenie, spojrzał w kierunku gdzie zniknęło ruchanie, później na kolosalne wysztywnienie
i pragmatycznie po chłopsku rzekł:
- Chuj, zbiję konia.
Kiedy skończył i emocje opadły (a wytrysk był obfity) spojrzał z
zadowoleniem na wzrosłe już żyto i podsumował:
- Wiosna szybka i ciepła, wilgoci dużo.
- PO CHUJU BĘDZIE ROK …
R