Płonący Mietek

 

 

Z osobnikiem tym chodziłem do tej samej klasy, Mietek był spadochroniarzem, czyli uczniem, który postanowił bardziej niż gruntownie poznać wiedzę i bywał w jednej klasie odrobinę dłużej niż życzyła sobie dyrekcja. Wyprzedzał mój rocznik, w związku z tym nastąpił u niego przerost masy mięśniowej nad szarą masą mózgową, konsekwencją tej dysproporcji było to, że wytaplał mnie kilkakrotnie w błocie i zmuszony byłem ronić łzy.

        W przyszłości na scenie Siekierezady odwdzięczyłem mu się tym samym, ale Mietek nie chciał płakać, w związku z powyższym zemstę uważam za niepełną (jest twardy po Mieczu – Papie Smerfie).

        Na dzień dzisiejszy umówmy się, suma rachunków dotyczących taplania w błocie jest zbilansowana, więc przejdźmy do zdarzenia, które miało odmienić Mietka (miał się odrodzić z popiołów na podobieństwo Feniksa), ale nic z tego nie wyszło i Mietek po przemianie niczym się nie różni od Mietka przed transformacją. Mit nie zadziałał, być może następnym razem.

        Mieczysław należy do klanu Braci Be, stanowiącego nieodłączną część ciśniańskiego folkloru, gdyby ich zabrakło, równie dobrze mogłoby nie być Połonin, Łopiennika, Siekierezady. Jako, że są to osoby spożywające alkohol w nadmiarze, ich dwoistość reakcji na życie jest prawdopodobnie mechanizmem obronnym. Zawsze można się usprawiedliwić, że to ten drugi Mietek awanturował się dnia wczorajszego pośród Biesów i Czadów.

        W momencie, od którego zacznę właściwą opowieść Mietek był posiadaczem dobrej passy. Plany na przyszłość zaprzątały jego umysł, postanowił dobudować do posesji rodzinnej aneks mieszkalny, zgromadził znanymi tylko sobie sposobami materiały i słowo stało się ciałem. Nie był to cud architektury, ale w myśl zasady: ciasny, ale własny domek Mietka dumnie prężył pierś przed wschodzącym słońcem.

        Właściciel obiektu poczuł moc sprawczą swej woli, nie był zdany już na zawieranie ciągłych kompromisów z pozostałymi osobnikami tej samej krwi, zaś ci ostatni zmienili się w Kaina, który żył zazdrością o czyny Abla.

Wracając nocą z Siekierezady poczęli dręczyć Mietka zazdroszcząc mu tej odrobiny wolności, którą dzielnie zbudował z kilku desek i garści gwoździ. Nie dojdzie nikt, kto komu podczas tego sporu rozbił wino „Bieszczady” na głowie, nie wiadomo z czyich ust padły najbardziej raniące słowa, jedno jest pewne, Mietek uniósł się honorem i krzyknął: „W chuj to spalę”. Trzeba przyznać, że chłop ma charakter. W niedzielę rano patrzę z góry, na której mieszkam w stronę Dołżycy, a tam słup dymu jak z wulkanu i huk pękającego eternitu. Później dowiedziałem się, że to właśnie Mietek „dołożył do pieca”. Postanowił spopielić swój domek, siebie i prawdopodobnie dom właściwy swych braci. Taka sterylizacja zdaniem zainteresowanego rozwiązałaby wszystkie zaszłe problemy rodzinne, nawarstwione jak sterta śmieci, a więc płoną Mietka emocje, sny zeszłej nocy i cztery wina pod jego łożem. Mietek niczym wódz wikingów, leżąc na swych marach, płynął po oceanie ognia w bramy piekieł. W ostatniej chwili kaprys bogów sprawił, że sąsiad wywlekł Mietka z płomieni, wieść gminna głosiła, że upiekł się jak kurczak.

Po dwóch tygodniach pojawił się na forum publicznym prawie jak nowy, czyżby jednak mit Feniksa zadziałał. Medycy zawsze są pod wrażeniem jak na Braciach Be goją się rany. Ogień nie zjadł Mietka i nie wypalił z niego szaleństwa, na razie ma się nieźle.

Ostatnio wracając z Siekiery spotkałem w przestrzeni ciemnej nocy Mietka, jak dzierżąc puszkowe piwo w dłoni szedł byle gdzie podśpiewując sobie coś pod nosem.

Płonący Mietek nadal wędruje po ziemi szukając ukojenia, a w jego szalonej duszy pełga ogień życia.

 

 

Powrót

R