Ostatnia Wola Dziadka Hieronima

 

 

Przy ognisku w wiosenny dzień siedziały trzy postaci, nie byle, jakie tylko takie z krwi i kości, a w tej krwi pływało zawsze więcej bimbru niż krwi. Dziadek Hieronim był znanym w całej okolicy bimbrownikiem, takim, co to produkuje, ale także sam chętnie smakuje swój wyrób. Dorobił się kilku paragrafów za to wspomaganie niewydolnego państwowego przemysłu spirytusowego i z niejednej więziennej miski jadł kaszę. Po jego prawicy ogień pełgał na twarzy starszego syna Mietka, zaś po jego lewicy w ciemnościach bieszczadzkiej nocy majaczyła twarz Jaśka – młodszej latorośli. Chałupa Dziadka Hieronima na uboczu wsi nie wadziła nikomu, a i zapach zacieru nie przeszkadzał sąsiadom, domostwo odziedziczone po ojcu zapuszczone i nieodnawiane jaśniało spokojem przemijania, świeciło w chaosie otoczenia dwoma na krzyż dzielonymi oknami, a światło wewnątrz duszy domu dawały zazwyczaj świece, bo Dziadek Hieronim przegonił elektryfikatorów twierdząc, że taka jasność od elektryki to bluźnierstwo przeciw Bogu. Dziadek jak nie pił, to pędził Bimber, a jak już upędził to pił i tak zeszło mu od młodości do starości. Siedząc na pniaku jodłowym przy tym ognisku z synami zadumał się nad swym żywotem i rzekł:

-Wypijmy po łyku. – i golnął ostro z butelki nie żałując materiału, parsknął jak koń i podał flaszkę dalej, synowie poszli za przykładem i dusza butelki uleciała.

-Synki moje – rzekł pieszczotliwie Hieronim – czas mi zemrzeć, czuję po kościach, że więcej na tym padole nie zdzierżę, członki mi zmurszały, włosy nie chcą trzymać się czerepu, oczy zaszły bielmem, już nawet nie widzę, czy bimber klarowny, a jak osaczyłem w stodole kulawą Zośkę, to się wstydu najadłem, bo korzeń zawiódł i już tylko do oddawania moczu się nadaje, a i to z boleścią na sześć razy.

-Ależ ojciec, co wy gadacie – przerwał mu ten wywód Mietek.

-Zamilcz psubracie! Ja zacząłem gadać to i skończę.

-Ma rację – padły z mroku dwa ciche słowa jaśkowe.

-Ano czas się zawijać z tego padołu, ale mam ja ostatnią wolę, jak tak patrzę w tył to widzę życie swoje i wiecie, co widzę?

-No, co widzicie, ojciec? – nie wytrzymał napięcia Mietek.

-Ano gówno widzę, bo byłem cały czas pijany! Syny moje, cały czas chlałem i tak przechlałem życie swoje - i jakby na dowód temu kura niezapędzona jeszcze do kurnika nastroszyła się nieopodal i z charakterystycznym kląśnięciem wydała produkt przemiany materii, jakby to pieczęć była na kopertę tego przechlanego życia. Hieronim wskazał na to coś sękatym palcem i rzekł:

-Czuję się jak to wysrane gówno przez tą kurę i nie chcę żebyście tak skończyli, więc wolą moją jest, byście zanim zemrę przyrzekli, że przestaniecie chlać, żebyście nie skończyli jak ja – Wasz rodziciel z krwi i kości, ja Hieronim – i tu nagłym ruchem wyciągnął zza siebie krucyfiks z Jezusem Chrystusem jak ćmą nań nanizanym i najpierw podsunął milcząc pod oczy Mietkowi, a za chwilę Jaśkowi.

-Tośmy żadne wampiry ojciec, po co to? – zapytał z mroku Jasiek głosem zalęknionym.

-A to, żebyście skurwysyny się nie sprzeniewierzyli, więc w obliczu pana naszego przysięgajcie… Na kolana! – zarządził władczo.

Mietek i Jasiek uklękli.

-A tera powtarzać za mną! Przysięgam na ten święty krzyż męki pańskiej, że pić nie będę samogonu, ani innej gorzały i w trzeźwości żyć będę, a jak umowę złamię to mnie, Hieronima pochować do ziemi zabraniam.

Mietek i Jasiek wybełkotali słowa ślubowania… Zaległa cisza, tylko płynący obok potok Habkowiecki mruczał leniwie jak kot na zapiecku i można rzec, że ta woda była jedynym notariuszem tej umowy. Zadowolony Dziadek Hieronim syknął:

-Ucałować stópki Jezusa!

Mietek i Jasiek cmoknęli dół krzyża przypieczętowując tym dane słowo.

-A tera wypijem ostatnią flaszkę w moim żywocie i waszem… Umieram..

Opróżnili ten zacny bimber i Dziadek umarł. Chwilę jeszcze siedział na pniaku, po czym przechylił się w lewo, później w prawo i runął do tyłu na glebę. Jasiek i Mietek zostali pod wygwieżdżonym niebem z zatroskanymi minami i martwym Hieronimem. Siedzieli tak chwilę w milczeniu, aż w końcu ciszę tę odważył się przerwać Mietek:

-Kurwa napijmy się!

I sięgnął po następną flaszkę.

-Coś ty! Daliśmy słowo… Jak go pochowamy? Zabronił, jeśli będziemy pić!

Mietek golnął z flaszki i podał Jaśkowi. Ten z pewnym ociąganiem pobrał płyn i skwitował:

-Ale się kurwa narobiło, co my zrobimy.

-Nic – rzekł spokojnym i łagodnym głosem Mietek i na pytające spojrzenie Jaśka odparł:

-Po prostu ojciec będzie żył.

-Jak kurwa w takim stanie ma żyć? – i tu wskazał bezradnie palcem na leżącego jak robak Hieronima, który nie przejawiał żadnej chęci do dalszego istnienia.

-Ano prosto, będzie żył! Człowiek umiera jak sam akceptuje swój kres i inni to potwierdzają, a my nie jesteśmy skłonni do zauważenia tego jednostkowego zgonu i będziemy stwarzać pozory życia Hieronima – ojca naszego. Może tak sobie żyć z nami spokojnie, aż nas przeżyje – wyłożył naukowo problem Mietek.

- A Ty skąd takie mądrości wziąłeś? – zapytał kąśliwie Janek?

- A czytało się mądre księgi jak siedziałem za te owce… pamiętasz.. te, co zajebaliśmy wdowie po starym Macieju…

Jaśkowi nie pozostało nic innego jak tylko zaakceptować tą wyższą ideologię, bo, na co dzień był osobnikiem bezwolnym, pozbawionym swojego zdania. Jak Mietek pił, to i on pił, jak Mietek kradł to i on kradł. Ognisko dogorywało, Hieronim wypoczywał zimny wiosenną nocą na kiełkującej trawie, a synowie też zalegli na chwilkę. W kręgu nikłego światła błyskały cztery puste flaszki po samogonie. Od Łopiennika dało się słyszeć poszczekiwanie lisa w ciemnościach wisiało coś tajemniczego, coś, co musi się wyjaśnić nazajutrz, zdawałoby się cała przyroda zastanawiała się jak Mietek i Jasiek ożywią starego Hieronima.

 

Wiosna z życia Starego Hieronima

 

Mietek i Jasiek pili, a jak pili, to ziemia nie mogła przyjąć ciała Hieronima, bo uczyniłaby rzecz niezgodną z jego ostatnią wolą i ci dwaj dobrze o tym wiedzieli, więc postanowili pić i utrzymywać Dziadka Hieronima w dobrym zdrowiu fizycznym i psychicznym. Wiosną było nienajgorzej, sadzali Hieronima do stołu, podawali jadło, aczkolwiek Jasiek twierdził nieraz:

-Coś mało zjadł.

-Wystarczająco – prostował Mietek.

-To zdrowie, walniemy po jednym. – i ochoczo wypijali po sztakanie.

-A ty Dziadek nie pijesz? – pytał się Mietek – To ja wypiję za Ciebie.

Nie zawsze trzeba mieć ochotę, choć Mietek miał zawsze.

 

Lato z życia Starego Hieronima

 

Lata przyniosło nowe wyzwania: Hieronim czuł się coś nie tego, tak jakby zaniedbał higieny osobistej i trochę czuć go było…

Mietek przy kolacji rzekł:

-To chyba przez ten skwar, mam pomysł – wsadzimy Cię Dziadku do lodówki, chłód Cię trochę pokrzepi.

I upchali szacownego Hieronima do białego pudła – urządzenia chłodzącego, wcześniej wyjmując chłodzące się flaszki samogonu. Po dobrze spełnionym obowiązku opróżnili z radością dwie, bądź trzy butelki.,

 

Jesień z życia Starego Hieronima

 

Dziadek siedział w lodówce do jesieni, jakoś tak nie chciał zeń wychodzić, może to przez reumatyzm albo te żylaki na nogach, a Mietek i Jasiek pili, a jak oni pili, to Hieronim musiał żyć. Mietek kupił w Lesku książkę – „Mumie – sztuka starożytnych przedłużania życia”. Po dokonanych obliczeniach ekonomia wykazała, że komfort Dziadka w chłodnej lodówce drogo kosztuje (z braku prądu lodówkę trzeba było zasilać agregatem), a poza tym nie ma gdzie chłodzić samogonu. Mietek przy kolacji rzekł do Jaśka i Dziadka, (bo na czas posiłków otwierali urządzenie chłodzące):

-O proszę – należy Cię Ojcze uwędzić nad słabym ogniem, to przedłuży Ci życie!

-Upieczemy Starego jak kurczaka na rożnie? – przeraził się Janek.

-Nie upieczemy, tylko przedłużymy mu życie baranie jeden! – i Mietek wzniósł toast za dobre samopoczucie Hieronima.

Nazajutrz wdrożyli plan – przed chałupą rozpalili ogień i na ruszcie ze starej ośki od wozu wędzili Dziadka, podlewali ostro bimbrem i trochę posnęli przy tej robocie, na wieczór, gdy się ocknęli Hieronim wyglądał jak Indianin albo raczej czarny człowiek z Madagaskaru.

Efekt był niezły, jak wystudzili Hieronima i posadzili przy stole w chałupie wyglądał na zadowolonego z życia.

 

Zima z życia Starego Hieronima

 

Zima była najlepszym okresem w życiu po życiu Starego Hieronima. Siedział sobie cały czas na ganku, nawet w nocy. Zdarzył się jeden nieprzewidziany wypadek, który wyłuskał Hieronimowi oko, a lis zaczął żuć lewą nogę powyżej kostki, ale cóż, życie wymaga ofiar, zadowoleni Mietek i Jasiek pili i też żyli.

Przyszła wiosna, rocznica życia po życiu Hieronima i tenże znowu jak to starzy ludzie poczuł się kiepsko, głowa dziwnie zwisła mu do tyłu, członki powykrzywiało i wzmógł się ten zapach z braku higieny osobistej. Mietek wzburzył się emocjonalnie, bo nie napędzili na czas świeżego samogonu, a człowiek jak pije, a później nie ma, co wypić to nie jest pocieszony. Na fali tego wzburzenia Mietek krzyknął, aż wszyscy na podwórku zamarli łącznie z kurą Klementyną i psem Robakiem:

-Nie! Tak nie będzie, Dziadek, jak chcesz to sobie umieraj! Jasiek, bierz łopaty, idziem pod tego modrzewia na łące kopać grób.

Jak to się mówi w Cisnej „z ledwą biedą” do wieczora wyryli w gliniastej glebie mogiłę. Znakiem wielkiego poświęcenia i znoju było dziewięć butelek po winie, opróżnionych i osamotnionych na skraju wykopu. Przynieśli Hieronima na jego wiklinowym fotelu bujanym i bez ceregieli upchali w czeluści Matki Ziemi. Zasypali, uklepali, wypili dziesiąte wino i Mietek rzekł:

-Sranie w banie, jebane przesądy, leż Dziadek i nie pouczaj nas, czy mamy pić czy nie..

Zdawałoby się: problem rozwiązany. Mijały lata, Hieronim spoczywał w glebie gliniastej i gilgały go tam robale przeróżne w stopy i pod pachami też, a Mietek i Janek pili, pili i byli szczęśliwi, aż przyszedł dzień sądu ostatecznego, który musiał przyjść, bo na ostatnią wol Hieronima ci dwaj zwyczajnie nasrali. Jak ta kura Klementyna na deski schodów, jak ten pies Robak w kącie kuchni.

 Mietek siedział przy starym, świerkowym stole, wypił już flaszkę, a zadumał się przy drugiej, Jasiek pędził do stajni dwie krowy po tej łące, gdzie rósł modrzew dziadkowy. Wieczór letni błyskał na niebie błyskawicami, wiatr wzbierał i kiedy mijał to dostojne drzewo, które wyssało już odrobinę soków z Hieronima, potężny piorun uderzył w modrzewia rozłupując go jednym ciosem na pół. Przerażony Jasiek zastygł posągowo wbijając wzrok w powolny ruch rozłupanego na pół pnia, który leniwie chylił się ku ziemi, aż korzenie wydzierało z ziemi, zdawało się, że otwiera swe ciemne czeluści piekło, w połowie swej drogi drzewo przyspieszyło swój upadek wyrywając całą kupę korzeni i gleby, i jeszcze jedną niespodziankę w splotach wężowych podziemnych ramion modrzewia wyskoczył z tej otchłani Dziadek Hieronim. Wprawdzie nie taki Świerzy jak onegdaj, ale bardzo podobny do siebie.

Jasiek padł na kolana, przeżegnał się i jęknął boleśnie:

-Wiedziałem, wiedziałem, że to się nie uda, sprzeniewierzyliśmy się Ci ojcze chlejąc nadal, nie karz nas grzesznych i przebacz…

Dziadek Hieronim skinął nieznacznie swym czerepem pozbawionym skóry, jakby dając znak, że się godzi, na co Janek poderwał się na równe nogi i biegiem do chałupy, gdzie Mietek smacznie rozpijał flaszkę Świerzego samogonu.

-Dziadka wyjebało z ziemi, ojciec nasz przybył z zaświatów, oj biada nam, biada nieszczęsnym – i złapawszy flaszkę wydurdlał ją prawie całą z gwinta.

-Powiadasz: wyjebało go z ziemi? – upewnił się Mietek drżącym głosem i sięgnął po szklankę.

 I tutaj zostawiamy te dwa bohatery i idziemy szukać morału.

Zadajmy sobie pytania: „Czy Dziadek Hieronim uczciwie postąpił wymuszając na synach wyrzeczenia się chlania, skoro sam całe życie przechlał, a odchodząc z tego padołu łatwo mu było się wyrzec tego zacnego sportu, czy Mietek i Jasiek słusznie utrzymywali go przy życiu po śmierci by odwlec dane słowo”?

Zadajmy sobie pytania: „Czy bardziej winni żywi, czy martwi i czy ci ostatni mogą przybyć z zaświatów by nas ukarać, bo czy my możemy pójść tam, skąd przybył Hieronim, to nie musimy sobie na to odpowiadać”?

Więc flaszka na stół i zamiast zakąski dawać mi tu te egzystencjalne pytania.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R