Obywatel KOŃ
Mojemu
ulubionemu
koniowi FIOKOWI, którego z łąk zielonych
skosiła śmierć – by wiedział, że
dopóki Ja żyję, żyje i On
Benek – nasz
ciśniański Lech Wałęsa, zawód – opozycjonista. Ale cóż i politycy muszą z
czegoś żyć. W okresie transformacji ustrojowej każdy średnio inteligentny CIŚNIAK
łapał nowe wiatry w swe żagle.
Siedząc przy
kończącym się kuflu piwa Benek i Zenek patrzyli ze skupieniem na dramatycznie
niski poziom złocistego płynu, odgadując swe myśli, jednogłośnie wypowiedzieli
słynne ciśniańskie „Trzeba by było coś zrobić”. Takie stwierdzenie pada w
naszej wiosce w bardzo dramatycznych okolicznościach, rzekłbym – gardłowych. Chłopcy
mieli umysł już dostatecznie rozjaśniony, więc idea narodziła się
w Zenzowym i Benkowym mózgu i wylazła na stolik jak Atena z Zeusowej
głowy.
- Kupimy konia, na Polankach Józek chce sprzedać, jutro tam
pójdziemy.
Na drugi dzień
zakupili na drogę kilka piw, by podróż nie była zbyt monotonna i ruszyli w
otchłań przyszłości.
Na Polanki przybyli
odrobinę „zmęczeni”, obydwaj myśleli o kontynuowaniu tak miło rozpoczętego
dnia, więc targów nie przeciągali. Zapłacili za konia i ruszyli w trójkę z powrotem.
Duże zwierzę zwane koniem ochoczo człapało za nowymi właścicielami. Po powrocie
do Cisnej czworonóg został zapuszkowany pod lokalem gastronomicznym, a
biznesmeni popłynęli na fali świetnego interesu.
Rano dnia
następnego zjawili się we trójkę Zenek, Benek i Kac przypomniawszy sobie o
zwierzu. Benek jako idealista splótł ręce na piersi i rzekł z dumą „Nasz
Koń”. Zenek jako człowiek bliższy ziemi stwierdził „Koń to brzmi dumnie”.
Światło słońca
obnażyło całą prawdę. Z dwóch stron zwierza sterczały klawisze żeber –
fortepianu, na którym czas zgrał już swe szlagiery. Łeb koński smętnie zwisał
przy ziemi, spojrzenie miał jak gasnąca świeca. Zenek stwierdził „gonitwy na
Wembley to my nie wygramy”. Benek inaczej odbierał SIWKA „odkarmimy, dojdzie do
siebie”.
- On może nie dojść do stajni – zapeszył Zenek.
Wspólnicy zainwestowali w
worek owsa, suszony chleb i cukier w kostkach, który podkradali pracowicie
w knajpie, rozpoczął się intensywny tucz Siwka. Ten zaś zeżarł to wszystko, ale
na masie nie przybył. Benek stwierdził - „ale teraz ma bardziej pogodne
spojrzenie”.
Nieuchronnie nadszedł dzień
próby, Zenek, Benek i Koń wdrapali się na Falową celem ściągnięcia metrów w
dolinę. Zenek zakomenderował „spróbujmy załadować pół metra, jak pociągnie,
doładujemy”. Drzewo gotowe, Zenek krzyczy „WIO”, Koń nic. Benka ogarnęło
współczucie „Ujmijmy trochę”. Zenek „WIO”. Koń obejrzał się niedwuznacznie do
tyłu. Zenek ze zdziwieniem „To jeszcze za dużo?”. W końcu po kolejnym ujmowaniu
została jedna szczapa, którą i człowiek by zniósł na dół. Siwek ruszył.
- Ciągniemy tylko 40 razy mniej niż inni – rzucił Zenek
sarkastycznie.
- Daj spokój, bo się obrazi – wziął zwierzaka w obronę Benek.
- A może on się nazywa Łysek z pokładu Idy – dociął Zenek.
Dotarli smętnym
korowodem do składu, Zenek rzucił z pogardą jedyną zwiezioną szczapę na stos,
cała trójka z niedowierzaniem wpatrywała się w tę nędzę. Załamany Zenek
zaproponował „pójdźmy do Cisnej na piwo”. Benek i Koń ochoczo podchwycili
propozycję. Korowód ruszył raźno do wsi.
Przybywszy i zakupiwszy
usiedli na trawie pod lokalem i kontemplowali swą porażkę. W miarę opróżniania
kolejnych butelek rosła ich sympatia do siwka. Benek rozpoczął wywód: „Praca
jest elementem zniewolenia, harujemy na urzędników, polityków, co któraś
złotówka dostaje się nam, a ten Obywatel KOŃ musi robić jeszcze na nas, to jest
niegodziwe”. Zenkowi udzielił się sentymentalno- rozpaczliwy nastrój.
- Nie chciałbym być koniem. Uwolnijmy go”.
Benek ochoczo przystał na tę
propozycję, zdjął koniowi kantar, klepnął go w zad i krzyknął: „Nie ma
wolności bez Solidarności”. Siwek jakby zrozumiał, bryknął energicznie,
wystrzelił z siebie nadmiar gazów i pogalopował w objęcia soczystych łąk.
Zenek i Benek dumni ze swego
szlachetnego czynu długo jeszcze zgłębiali egzystencjalne problemy. O świtaniu
przygnał ich do lokalu wspólny znajomy- KAC. Już w drzwiach ktoś podzielił się
wiadomością dnia:
- Wasz koń zdechł na łące za knajpą.
Pobiegli tam. Wśród
rozkołysanych traw leżał zdawałoby się śpiący Siwek, jego grzywa unosiła się
czesana dłońmi wiatru, setki końskich dni cichło w oddali tętentem zapomnienia,
w otwartych źrenicach odbijał się błękit nieba i żeglujące obłoki.
Benek spojrzał na
Zenka i wyrzucił z siebie „Nawet nie wyobrażasz sobie, jaki jestem szczęśliwy,
że On odszedł wolny”.
- Ja też. Chodźmy, wypijemy za Niego – rzekł Zenek.
Odwrócili się i ruszyli na
stypę. A tchnienie wiatru uniosło duszę siwka do końskiego nieba, gdzie trawy
zmierzwione po horyzont wabią zielenią i chylą czoła przed życiem wiecznym
Rumaka, a to życie na imię ma Galop.
R