Nazajutrz po śmierci

 

 

Wyjechałem na kilka dni do moich kolegów mieszkających w Wołominie złagodzić napór myśli otaczającego mnie świata. Zawsze już w chwili wyjazdu zaczynam tęsknić za tą małą i piękną wiochą, dzięki bogom zimni ogrodnicy tchnęli chłodem i nie było mi tak żal, że nie patrzę codziennie na nowe cuda, które wyczarowywuje przyroda. Nie było ani godziny, żebym z oddali nie snuł myśli powłóczystych o Bieszczadach. W tych górach nawet skostniali ogrodnicy są piękni. Leżę na łożu w Wołominie i patrząc się w sufit myślę o derkaczu, który w nocy terkocze swą pieśń przy starej gruszy obok nieistniejącej chałupy i nieistniejącej też pani Cebulowej, od której dostałem kilka starych lamp naftowych, założyłem w nie nowe knoty, nalałem paliwa i świecą dalej rozpraszając mrok mojego świata tak, jak rozpraszały mrok poprzednich światów i myślę też, leżąc na tym łożu tęsknoty o górach, które puchną zielenią i jest ona jeszcze w różnych odcieniach, a później robi się już jednobarwny ocean chlorofilu, ta cudna fabryka tlenu dla naszego oddychania. I myślę też o łąkach pnących się do góry i rzece Solince ożywionej po śnie zimowym i o Baflu,o Mietku w więzieniu i o Janku Raperze też myślę cóż oni w tej Cisnej beze mnie czynią. Mija pięć dni, też pięknych, ale nie tak pięknych jak na mojej ziemi i wracam do wsi ukochanej. Im bliżej jestem tym większą siłę czuję. Wysiadam z autobusu i pnę się do góry w stronę swojego domostwa, kiedy łąki mnie otulają swą szczodrością zieloną spontanicznie klękam i oburącz dotykam traw, a później przyciskam dłonie do ziemi i mówię czule:

-Kocham Cię, jesteś piękna, i czuję, że Ty też mnie kochasz i mi to odwzajemniasz. Oto miłość bez skazy, miłość absolutna. Tego dnia już nie schodzę do wsi. Siedzę na wiklinowym fotelu przed gankiem swego domu i jestem sparaliżowany tym pięknem.

Ptaki koncertują w wysokich już drzewach, które kiedyś posadziłem, w bajorku kumaki kumkają pieśń godową, czarny bocian szybuje w przestworzach kładąc cień na ziemię. Tkwię tak dobrą godzinę i jestem szczęśliwy, że wróciłem. Jak umrę też tutaj wrócę, bo to jest mój raj już za życia i taki też chcę mieć po nim. W głowie jeszcze mam ten szum tamtego świata, gdzie wszystko takie popędliwe i nerwowe, takie odrobinę nieprawdziwe, zafałszowane i biedne tym bogactwem nadmiernym materii, tymi napuszonymi nazwami – ach szkoda gadać.

Utulił mnie mrok nocy, zapalam jedną z tych lamp naftowych, które wyświeciły swój blask czasu jednej istocie, a teraz dla mnie wyświecają podobny blask czasu, tylko inaczej pełga płomień i słucham ciszy domu, pies posapuje we śnie, kot cichutko stąpa po drewnianej podłodze, przy kominie chrobocze nietoperz szykujący się na nocne łowy i przypominam sobie, że ten dzień to jest nazajutrz po śmierci pani Błażowej, która odeszła w cień czasu podczas mej nieobecności. I jest mi smutno, że tego dnia pani już nie zobaczy i będzie mi też bardzo smutno nazajutrz po śmierci mojej.

 

 

Powrót

                                                                                                                                                  R