Miód

Październikowy dzień darzył słońcem, błękit nieba rozpostarł wykrochmaloną szmatę nad domem Mietka, Janka i Tadka. Mieszkańcy krzątali się po chałupie, Janek wykonywał lisie ruchy zaglądając w każdy kąt, czy aby gdzieś nie zostało jeszcze odrobiną wina, Mietek siedział przy stole, bacznie obserwując Janka, obrał bardziej ambitną strategię: doszedł do wniosku, że jeśli Janek coś znajdzie da się mu w ryj, a wino szybko się wypije, Tadek zniknął na chwilę w kiblu.

Pewnie coś tam chuj ma zakamuflowane - pomyślał ciepło o bracie Mietek. Mama braci B zaparzyła herbatę, usiadła przy stole i zaplotła spracowane, pomarszczone dłonie wyrażając tym gestem codzienną troskę o swych synów:

-O Boże, O Boże!!! Pokarałeś mnie takimi jebanymi karaluchami! Toż to w całym domu na śniadanie tylko herbata, a i posłodzić nie ma czym, skurwensyny tępym chujem robione, tylko chlać i chlać, o Boże, żeby to wyzdychało czym prędzej i Twego majestatu nie wkurwiało!

Usłyszawszy tę maminą tyradę, Jaśka ubodło, zajebiście dźgnęło w serce, histerycznie wychrypiał:

-Zaraz będzie czym posłodzić matka! I to nie byle czym – miodem kurwa prawdziwym.

I ruszył jak przeciąg z chałupy.

-O Boże, miodem!? Chuje na kilo cukru nie narobią, a miód im się marzy, jebane nieroby – skwitowała mama i pogrążyła swe usta w goryczy herbaty, a swą duszę w goryczy życia. W fotoplastykonie jesieni za oknem zmieniały się cudnie barwy bieszczadzkich stoków, przyroda nie podzielała szarego nastroju mamy. Chwilową ciszę, nadkąszonego już trochę dnia przerwał straszliwy wrzask z oddali, ani chybi, pochodził z gardzieli Jaśka.

-O kurwy jebane, zajebią mnie żywcem, ratunku, o ja pierdolę!!!!

Mietek wybiegł na podwórze, w odległości rzutu kamieniem Jasiek biegał w koło jakiegoś sporego przedmiotu, oganiając się od niewidzialnego wroga:

-Zwariował chuj jebany! – syknął Mietek i ruszył z odsieczą. Błyskawicznie znalazł się przy nim i rozeznał sytuację, oto brat jego z krwi i kości, Ojca jedynego walczył z rojem pszczół, Mietek pojął w mig niezrealizowaną ideę Jaśka, oto ten chciał osłodzić rodzinie poranną herbatę i zajebał sąsiadowi cały ul, taszcząc go na plecach, nie zauważył otwartego wylotka, gdy telepał królestwem owadów, te zwołały wielką radę kryzysową, niezadowolone z jesiennej, przymusowej przeprowadzki. Królowa wydała rozkaz:

-Hordy wojów niezliczone, na zewnątrz i skłóć dupę temu „niedźwiedziu”, rada to poparła.

Niezliczone pszczele kohorty ruszyły na intruza. Mietek złapał Jaśka za szmaty i pchnął ze skarpy w stronę rzeki Solinki, sturlali się w zbawienne objęcia wody i długo musieli ćwiczyć nurkowanie, bo owady zajebiście się zawzięły na tych dwóch „niedźwiedziów”, po godzinie, odpuściły, Mietek z Jankiem zziębnięci i poobijani, a ten ostatni na dodatek poczwarnie opuchnięty wrócili do domu, przebrali mokre ciuchy i usiedli trzęsąc się jak galarety przy piecu, matka troskliwie zaparzyła herbatę i podała jednemu i drugiemu mówiąc:

-Bez cukru, ale przynajmniej gorąca, dobrze, że wodę mamy za darmo, bo musielibyście, chuje jebane rzuć herbatę na sucho. – dodała mama i wyszła pogrzać zmarszczoną twarz w jeszcze silnych promieniach starego słońca…..

 

Powrót

R