Mama Mietka

 

Mama Mietka stała przed wrotami otwierającej się jesieni, stała na ganku domu mając go za plecami, ten cały dom, w tym budynku zostawiała swą spleśniałą miłość do Michała, który zostawił żonę i kilkoro dzieci, by pójść za Nią jak pies. Pod tym dachem zostawiała Mietka, Janka, Tadka, Andrzeja- synów upadłych i jeszcze trójkę rodzeństwa tych upadłych, które postanowiło walczyć i zadusić w sobie, wyrzucić z siebie Ojca Michała. Matka Mietka stała przed wrotami otwierającej się przed Nią śmierci, czyściutko ale skromnie odziana trzymała starą szmacianą siatkę, a w niej mydło, ręcznik, szczoteczkę do zębów i grzebień, tylko tyle wynosiła z tego domu, cieszyła się że nie musi brać niczego więcej, a i tak ciążyło jej brzemię, które uniosła dzielnie jak jesienny buk tysiące swoich liści do nieba. Te wszystkie straszne dni z Michałem, teraz jadąc do Brzozowa na „chemię” gubiła w swej pamięci po jednym listku, wszystkie swoje dni. Krótka radość z mężem którą zatarły natychmiast Jego pięści i słowa, siedem porodów, ból i upokorzenie, strach i lęk. Na jednym z liści zapisany dzień skonania Michała, w Sanockim szpitalu, pomyślała wtedy bez żalu:

-Dobrze, że zdechł…

Był to jeden z niewielu pogodnych dni jej życia, radość, że jednak jest jakaś sprawiedliwość, ale cóż jej z tego, czy Michał odda zmasakrowane dni?

Mama Mietka spojrzała na wybujałe mieczyki straszące bolesnym szkarłatem ludzkie oczy, posadzone w wiaderkach po farbie emulsyjnej kiwały swymi przekrwionymi łbami na pożegnanie.

Mama Mietka omiotła wzrokiem ogródek z niewykopanymi jeszcze ziemniakami i przypomniała sobie jak często z pracy jej rąk od jednego worka zależało to, czy będzie co do gara włożyć dzieciom, a On trwonił na alkohol pieniądze, za które można by kupić ciężarówkę kartofli. Spojrzała na swe zmarszczone dłonie i rozpłakała się, pomyślała:

-Boże, to teraz z tego wszystkiego, z tego mojego życia żal mi tylko tych mieczyków.

Mama Mietka, malutka, zgarbiona kobiecina, w chuścinie na głowie ruszyła w jesień swego życia, ze starą szmacianą siatką do szpitala.

Nikt jej nie odprowadzał…

Mietek, Jasiek, Andrzej i Tadek chlali w Cisnej za dużym sklepem.

Mama Mietka nie odwróciła się za siebie, bo i po co?

Na pożegnanie kiwały jej tylko krwiste szkarłatem mieczyki, bo to dzięki Jej miłości zakwitły.

Mama Mietka z pokorą jak przez całe swe życie ruszyła drobnymi kroczkami, sama do szpitala.

Mama Mietka wiedziała, że tam umrze, już tu nigdy nie wróci…

Poczuła wielką ulgę…

 

Powrót

R