Marek i
padaczka
Wróciłem z miasta
Leska, po drodze patrzyłem na piękną wiosnę, kwitnącą tarniną, dzikie
czereśnie, łany kaczeńców świecące odbitym żółtym blaskiem słońca,
pogodna zieleń trawy, białe zawilce pod okapem olchy szarej,
wezbrany San spieniona i gniewna Hoczewka, na poboczu przejechany zając,
szkoda, zima była długa, przykro mi że ci się nie udało, zmiażdżone kotlety żab
porozrzucane po asfalcie, zwitek martwego jeża na zakręcie drogi, w Baligrodzie
bociany w gnieździe, na jesionie przed kościołem czyjaś klepsydra,
taki tam powszedni dzień gdzie życie miesza się ze zgonem, a
zgon z życiem.
Wieczorem siedzę w pustym barze, to najprzyjemniejszy element
pracy, patrzę po ścianach w ślepia czartów, jest mi smutno że coś przemija,
jest mi pięknie i radośnie
że to wszystko jest tak niewyobrażalnie tajemnicze i
podniecające.
W moje zamyślenie wtargnął lekko nadkąszony przez dzisiejszy
dzień "Marek Co Nie Robi Nic", siada na piątym stołku barowym i
przemawia:
- Cześć, Jasiek miał padaczkę.
- Przykra sprawa - odpowiadam.
- Mietek przewrócił Go na bok, ale przyszedł Staszek i
powiedział że On chyba nie żyje, ale jak przyjechała karetka to okazało się że
żyje.
- Aha, smętnie i bez emocji skwitowałem.
- No, żeby tak chlać, aż do padaczki!!!, ja to piję, ale coś
zjem i mnie nie bierze, wyraźnie emocjonalnie Marek podszedł do tematu.
Spojrzałem na niego i przypomniałem sobie jak grodziliśmy koniom
łąkę żerdziami, wbijałem słup i kiedy się odwróciłem Marek miał właśnie
atak padaczki, leżał twarzą do ziemi i gryzł matkę rodzicielkę,
przewróciłem go na plecy i wyciągałem palcami glinę z ust żeby się nie
zadławił,
atak ustał, odetchnąłem z ulgą, zwiozłem Marka
"ułazem" do wsi, nie pamiętał nic ...
- Tak Marek, ciebie nie bierze, tym oświadczeniem stałem się
udziałowcem w Markowym kłamstwie.
Wyraźnie zadowolony Marek Co Nie Robi Nic ruszył w piękny
kwiecień nadziei ludzkich, wyszedłem za nim na dwór i utknąłem wzrokiem w
zamykających się kwiatach
mniszka lekarskiego szepcząc:
- tak Marek, Ciebie nie bierze ...
R