Marek, co
nie robi nic
Wieczór, bezśnieżny
styczeń, dmucha mocno za oknami Siekierezady, światło świec pełga na witrażach
ożywiając diabelską parę splecioną we wspólnym toaście za kolejną pozyskaną
duszyczkę.
Towarzyszę jako osoba z
urzędu jedynemu klientowi, mojemu koledze Darkowi. Jest to powszechnie darzona
sympatią osoba (oczywiście wyłączając byłą żonę). Gawędzimy leniwie, zupełnie
nie do taktu szalejącej za ścianami wichury, skrzypią drzwi wejściowe, pojawia
się w nich Marek Co Nie Robi Nic.
Rozejrzał się po kątach sali,
zabełkotał nieśmiało – Był tu Jacek? Chórem odpowiedzieliśmy – NIE. Marek
odwrócił się na gumofilcu i ruszył w Ciśniańską noc. Darek skomentował –
„Następny, który wcisnął przycisk – samozagłada”.
Przypomniały mi się
wczorajsze wynurzenia Marka o świniobiciu, rozweselę Darka i opowiem mu, to
zabawna historia. Od początku. Cofamy się jeden dzień, skrzypią drzwi, wchodzi Marek
Co Nie Robi Nic.
– Cześć Marek.
– Cześć – odpowiada.
Pytam się – Co słychać?
– A nic, przyszedłem do Siekiery, bo oni tam w domu świnię biją.
– A co, nie możesz na to patrzeć, tak mocno biją? Może jakbyś
się przyłączył i też ją trochę pobił byłoby ci łatwiej? Marek wyczuł nutę
ironii.
– Nie pierdol – krótko.
Zacząłem z innej strony.
– Przyniósłbyś kawałek cudownej kiszki z wody.
– To nie moja świnia – odparował Marek.
– Jak to nie twoja, wasza.
– Nie, nie moja, bo ja nie karmiłem.
Olśniło mnie, zobaczyłem w
wyobraźni rozterki Marka, gdy wraca do domu, a na stole cuda świata –
kaszanki, golonki, schaby, pasztety, galarety, a na środku godnie
prezentuje się łeb potężnej świni, która z szelmowskim uśmiechem mruga
cynicznie do Marka Co Nie Robi Nic i pogłębia Markowe wyrzuty sumienia. Nie
karmiłeś, chrząka łeb, nie jesteś udziałowcem mych darów.
Wiem z innych niż Markowe
źródeł, że tenże rzutem na taśmę chciał się przysłużyć w hodowli szacownego
tucznika. Podczas uboju zaoferował swą skromną pomoc, licząc na rehabilitację,
ruszył z wiadrem do studni po wodę, wszyscy beneficjenci do kilogramów mięsiwa
chcieli puścić Markowi w niepamięć niegodziwość nieudzielania się w
wychowie pięknego zwierzęcia, ale los, a raczej świnia chciała inaczej, bo to
była mściwa świnia.
Marek nie wracał z wodą
dłużej niż długo. Kierownik operacji zniecierpliwiony brakiem zaopatrzenia w H2O
pozyskał niezbędny płyn gdzie indziej. Adam, brat Marka ruszył z ciekawości
wytropić nosiwodę. Gdy dotarł do studni zobaczył tam kłębiącego się i
krztuszącego Marka Co Nie Robi Nic. Pomoc nie była potrzebna, studnia była na
jeden krąg, Marek z wiadrem na głowie wygramolił się na podobieństwo wiosennego
ropucha, zimna woda otrzeźwiła go zupełnie i pozwoliła przebić się tej
dramatycznej myśli, ostatecznej i nieodwracalnej. Nie będzie kaszanki, nie
będzie niczego. Bratu Adamowi odburknął:
– Wypieprzyłem się na gównie tej świni.
Zrezygnowany, z opuszczoną głową ruszył w kierunku Siekierezady.
Drążyła mnie ciekawość, czy
Marek został uraczony, chociaż jakąś nagrodą pocieszenia, wyobraziłem sobie
całą wielką świnię, a na jej końcu sprężynkę ogonka. Może, chociaż Markowi
przypadło w udziale to zabawne zwieńczenie zwierza. Zapytałem:
– Marek, a może dali Ci ogonek na galaretkę?
Marek z oburzeniem wykrzyknął:
– Wyjebali psu!
Trzasnął drzwiami i ruszył w swój mrok.
R