Latający
Budda buduje Siekierezadę.
Przypadł mi zaszczytna funkcja inwestora,
miałem 21 lat, wierzyłem w smoki i krasnoludki, a rzeczywistość
postrzegałem jako czystą magię.
Moje umiejętności budowlane skończyły się
na własnoręcznym wykopaniu fundamentów. Dalsze etapy wymagały wykwalifikowanej
siły roboczej. Założenia były czysto ciśniańskie – robota miała być wykonana
szybko i „na odpierdol”, ale za to tanio. Przetarg na tego typu inwestycję
wygrał majster Drumla, reprezentujący nową mowę –drumlizm. Mniej więcej
polegało to na czymś takim, wygłaszana kwestia o wysokim stopniu skomplikowania
była upraszczana i brzmiało to tak: em, łudu łudu, łemu, temu, udu dzidu.
Dzięki bogom oprócz tych dźwięków majster pokazywał palcem na niewysłowione
idee, czyli np. betoniarkę więc nie trudno się było domyślić co chce
zwerbalizować.
Drumla skompletował brygadę:
– Cieśla,
Ludwik, który ciągle się jąkał,
– Pomocnik,
Marek „Co nie robi nic”,
– Pomocnik,
Cypis,
– Pomocnik,
Ja.
Te
siły specjalne miały być gwarantem sukcesu, roboty ruszyły pełną parą. Od rana
do wieczora słychać było głośne drumlanie: łebe, dabe, a no błe blu, bu bu bu i
mury pięły się do góry. Majster najwyraźniej potrafił dwa słowa:
– pierwsze - pustaki,
– drugie – malta.
Wymachując
kielnią i przykładając poziomicą wydzierał się: pustaki, pustaki, malta, malta.
Patrząc i słuchając tego dziwiłem się, że wystarczą dwa słowa do stworzenia
budynku. Bóg musiał użyć ich tysiące do stworzenia świata, ale była to większa
inwestycja.
Pustaki,
malta, pustaki, malta – w takim rytmie osiągnęliśmy około 1,5 m murów
i dalszy proces budowlany wymagał rusztowań. Cieśla uwinął się migiem,
zapalczywie napieprzał gwoździe w świeże deski. Obserwując ten gorączkowy
pośpiech Marek „Co nie robi nic” zauważył z niepokojem: te gwoździe są
krótkie”. Majster natychmiast skarcił go bardzo wyraźnym wulgaryzmem.
Konstrukcja
była gotowa, Drumla sapiąc wdrapał się na podest. Fizyczność majstra polegała
na równych wymiarach wzrostowo- szerokościowych, przypominał gigantyczną piłkę
na króciutkich nogach. Przeszedł się dumnie po rusztowaniu jak Juliusz Cezar –
sprawdzający stan fortyfikacji przed atakiem wroga. Spojrzał drwiąco na Marka
„Co nie robi nic” i krzyknął: pustaki, malta. Wszyscy pomocnicy ładowali
mistrzowi pustaki, a on ciągle drumlił: pustaki, malta.
Nagle
usłyszeliśmy trzask, Drumla stał po przeciwnej stronie nagromadzonego
materiału. Rusztowanie stęknęło, prychnęło i puściło swe wiązania na zbyt
krótkich gwoździach, na zasadzie katapulty wyrzuciło majstra w czeluść nieba.
Patrzyliśmy w osłupieniu jak kulisty Drumla podąża w stronę słońca,
powodując chwilowe jego zaćmienie. Praw fizyki ni jak nie oszukasz, są
nieubłagalne. Wszystko co uleci musi wrócić, nawet majster Drumla. Wykonawszy
kilka efektownych salt mistrz budowlany dokonał przyziemienia w pozycji
medytującego Buddy, ale o zgrozo, zauważyliśmy lecące za naszym budowlańcem
jeszcze jedno materialne ciało, kastra z maltą. Tylko plusnęło
i Drumla został nią nakryty jak trumną. Cypis i Marek „Co nie robi
nic”pobiegli z odsieczą i unieśli sarkofag.
Drumla
wyłonił się zabetonowany, przypominał nie wykończony posąg Buddy. Cypis zgarnął
maltę z oczu i ust mistrza i posąg przemówił. Nachyliłem głowę spodziewając się
jakiejś mantry majstra, ale master uparcie powtarzał: pustaki, malta, pustaki,
malta. Cypis zachował zimną krew, krzyknął: brać Go na podest z dwóch szerokich
dech. Usadowiliśmy Buddę na piedestale i w cztery osoby unieśliśmy lektykę,
następnie popędziliśmy w stronę rzeki. Postawiliśmy posąg w głębokiej wodzie,
by dokonać naturalnej ablucji osoby „świętej”, a Ona wciąż klekotała swą
modlitwę: pustaki, malta, pustaki, malta.
Po
chwili obmyty posąg zamilkł, wpatrzył się w płynącą Solinkę i kontemplował ten
symbol przemijającego czasu, po czym wyrzęził: chodźmy napić się wódki.
Siedziałem
z boku i obserwowałem apostołów wznoszących toast za cudowne ocalenie mistrza i
zastanawiałem się czy świątynia, którą budujemy przyniesie mi ukojenie, czy
może tak wyglądają narodziny nowej religii? Jedno było pewne, cokolwiek to
miało być rodziło się standardowo – z cudownego chaosu.
R