Książki
Zygmunta i konia
Zygmunt jest
czystej formy szaleńcem, ale takim wspaniałym- ludzkim. Zygmunt brnie w
obłędzie, ale tak wzniośle - po człowieczemu. Zygmunta odsunięto w naszej
społeczności poza nawias wszechrzeczy, ale ja go bardzo lubię, bo Zygmunt jest
tylko szaleńcem, a nie politykiem, bądź kryminalistą, bo Zygmunt boryka się
naprawdę ze swym życiem, walczy jak Don Kichote z
wiatrakami samotności, Zygmunt żyje. Jeśli by kandydował do parlamentu i
zobaczyłbym jego plakat wyborczy, dam mu swój głos, bo Zygmunt jest prawdą o
sobie, a ta cała jego prawda składa się na Zygmunta smutek istnienia.
Późna noc, w lesie, który więzi
mrokiem naszą wiochę obłąkanych wiosenne zmiany, z pod ziemi wyskoczyły już jak
Filip z konopi pierwiosnki, zawilce i cebulice.
Kwitnie wilcze łyko, strasząc swymi różowymi płatkami, żaby przemierzają
ludzkie trakty, ginąc pod kołami stalowych potworów, ptaki szukają szczęścia w
miłości, ogólny rwetes i zamieszanie, ale późno w nocy tego nie widać, i można
tylko o tym pamiętać, więc wpatruję się w twarz zmęczoną istnieniem, twarz
Zygmunta, przeoraną pługiem szaleństwa i myślę sobie – piękny Zygmunt jesteś, w
tej niekonwencjonalności zachowań, uroczy jesteś wrzeszcząc zamiast mówić,
wymachując całymi ramionami te słowa rozpaczy, piktogramy rysując w przestrzeni
samotności.
Zygmunt „opracowywuje”
ulubionego drinka, krwawą Mary, świeczka uwięziona w kieliszku oświetla
demonicznie profil siedzącego, podnosi wzrok i mówi:
-Wiesz, przywiozłem jedenaście
taczek książek, leżą tam, na podwórku, ale przykryłem folią, nie zmokną, jak
chcesz to idź i weź sobie z taczkę.
-Skąd je masz? (wyraźnie
się ożywiłem, bo książka dla mnie jest bezcennym nośnikiem, twardym, ludzkim
dyskiem).
-A, wyrzucili ze szkolnej biblioteki
na śmieci.
-Zygmunt, jutro jestem rano, chętnie
skorzystam, dzięki….
Po trzecim „ulubionym drinku”,
właściciel „taczkowej biblioteki” odpadł od baru i ruszył w noc ciśniańską.
Nazajutrz rano pędzę do Zygmunta, otwieram furtkę i przekraczam granicę
alternatywnego świata.
Obejście wygląda jak Japonia po tsunami, na środku placu w wymieszanym błocie i oborniku
leżą dwie hałdy książek, nad książkami stoi klacz Zygmuntowi i leniwie „czyta”
jakąś pozycję, czyta – znaczy się żuje kartkę, za kartką, podchodzę, klepię
zwierza po karku i pytam:
-Co czytasz, piękna?
Spoglądam na wiszącą z jej pyska okładkę i mówię z podziwem:
-No, wzięłaś się za Faulknera, niezła jesteś….
Przeglądam stosy i wydobywam Czechowa, Dostojewskiego kilka Faulknerów, Lema i kilkunastu
innych wielkich bogów pióra. Niosę triumfalnie te księgi przez wiochę i na
pytania mijanych ludzi - skąd lezę? Z dumą odpowiadam:
-Wracam od Zygmunta, który uratował
„bibliotekę aleksandryjską….”
Wieczorem przychodzi właściciel
księgozbioru, stawiam mu ulubionego drinka i serdecznie dziękuję. Zygmunt na
to:
-A wiesz, zauważyłem, że mój koń
czyta dobrych pisarzy….
R