Jaśmin w mroku

 

 

    Wracam późno w noc rozświetloną

Cyklopowym okiem księżyca

Początek lipca, mrok przecina bezszelestny lot nietoperza

Trawy gnie stąpanie łani

Zagubione tchnienie wiatru

Pędzi przed sobą samotny liść klonu

Idę po żwirze cicho by nie zagłuszać

Tej mszy przyrody

Mrok w szacie iskrzącej robaczkami świętojańskimi

Celebruje za ołtarzem gór na horyzoncie

Spektakl religijny, mistyczny i tajemniczy

W mej szarej masie mózgowej

Rozlewa się szarość myśli,

Staram się wyłowić w ciemnościach

Jakąś latarnię bym nie utoną

W odmętach morza niepokoju i niezrozumienia

Kiedy o mały trawy kłos

Zachłysnąłem się brakiem nadziei

Wyłonił się On – Jaśmin w mroku

Biel czysta i okrutna rażąca zmysły, aż zamknąłem oczy

Jaśmin w mroku płonie bielą

Pozbawioną zmysłów, ukojeniem,

Jakby cisza była burzą,

Jakby inne barwy przestały istnieć

Zwyciężyłem; czuję się jak uratowany rozbitek

Na bezkresnym oceanie myśli zagubionych

Widzę latarnię, a nią

- Jaśmin płonący bielą w mroku

 

Powrót

R