Jan Zubow
Siwy Koń Apaczów
Miałem
dwadzieścia lat, pracowałem
Na farmie u
starego meksykanina
Grodziłem
prerię wbijając pale
W indiańską
ziemię
Wiosna i
lato w rytm uderzeń młota
Jesienią
pędziliśmy bydło do San Cristobal
Przed burzą
schroniliśmy się w górach
Wyszedłem z
namiotu i w świetle pioruna
Ujrzałem
zjawę
Siwy Koń w
galopie
Z
rozwichrzona grzywą
W strugach
deszczu
Raczył się
wolnością
Rączy,
butny, przeskakiwał skały
Do bólu
prawdziwy
To on, biały
koń Apaczów
Rzekł
meksykanin
Ktokolwiek
ruszył za nim – zginął
Podjąłem
wyzwanie, latami ścigałem,
Tropiłem i
gnałem
Gdy go
miałem o kilka cali
W strugach
deszczu ginął
Ale
przyszedł czas, gdy nasze
Oczy się
spotkały
Nad
przepaścią, w Wyoming
Nie miał już
drogi ucieczki
Mogłem go
pokonać
Wiedziałem,
że jeśli się zbliżę
On skoczy
Nie mogłem
tego zrobić
Był mną, a
ja byłem nim
Nie mogłem
zabić nas obu
Siwy Koń w
galopie
Z
rozwichrzona grzywą
W strugach
deszczu
Raczył się
wolnością
Rączy,
butny, przeskakiwał skały
Do bólu prawdziwy
Każdy z nas
odszedł w swoją stronę
Po
dwudziestu latach
Gościłem już
w śmierdzącej celi
Ręka
drgnęła, trafiłem kasjera
Tam, przez
kraty zobaczyłem
Siwego konia
Wychudzony,
przez czas potwornie
Okaleczony
Zaprzęgnięty
w kierat
Nasze dusze
splotły się w kajdany bólu
O świcie
wyprowadzili mnie na szafot
Rozejrzałem
się wokoło
Mustanga nie
było
Wielebny
syknął - Masz ostatnie życzenie?
Co się stało
z koniem? – zapytałem
Pastor na to
– wczorajszej nocy
Podczas
burzy wyrwał się z więzów
A więc,
kacie – rzekłem krótko
Jestem
gotowy
Siwy Koń w
galopie
Z
rozwichrzona grzywą
W strugach
deszczu
Raczył się
wolnością
Rączy,
butny, przeskakiwał skały
Do bólu prawdziwy
R