Jan i Wilk

 

W miejscu, gdzie ludzie chłoną dziwne płyny, po których opowiadają niesamowite historie, Jan usłyszał setki zdań, ale na drugi dzień w jego głowie pamięć pozostała po jednym krótkim i krwawym strzępię wypowiedzi:

      – Na Łopience wilk zabił trzy owce.

      Jan, rzeźbiarz i alkoholik przyjechał w Bieszczady uciekając przed swoim nałogiem, przed sobą samym, przed środowiskiem, które sprzyjało rozprzestrzenianiu spustoszenia w jego duszy. Poszukiwał nowej idei, która ożywi jego świat. Zamieszkiwał w opuszczonej stodole na skraju wsi, godzinami wpatrywał się w Potok Habkowiecki, który mówił do niego w niezrozumiałym języku, wsłuchiwał w magiczne słowa i cierpiał, bo nie rozumiał natury przyrody i swej własnej. Trzy owce… wilk… trzy owce… wilk…

      Jako artysta przypisywał tym cyfrom tajemnicze właściwości. W starożytnym Egipcie trójka była cyfrą doskonałą. Trzy, wypełniało jego myśli. Muszę tam pójść. Ubrał długi, zszargany płaszcz, wziął swój kostur z głową biesa wyrzeźbiony własnoręcznie i ruszył w jesienny mrok w kierunku Łopienki. Niosło go bliżej niesprecyzowane rozedrganie wewnętrzne pomieszane z mgłą ekscytacji. Wieczór zagarnął jego postać i myśli.

– Wilk, trzy, wilk, trzy - towarzyszył mu refren myśli. Minął uśpioną wieś i trzymał się brzegu Solinki, która wiodła jego postać drogowskazem szemrania, oddech sennego lasu niósł ukojenie i wypełniał żagle duszy.

– Muszę spojrzeć mu w oczy, muszę wiedzieć jak wygląda dzikość serca, muszę poznać to uczucie- powtarzał w koło. Od pewnego czasu cierpiał na brak mocy twórczych, instynktownie przyjeżdżając w jesienne góry poszukiwał inspiracji wśród natury. – Odnajdę go, odnajdę siebie- wyszeptał w kierunku uśpionych jodeł. Na Buku skręcił w lewo, drogą cerkiewną.

Z doliny Łopienki mrocznymi jarami po tafli zimnego potoku, jak po drodze przechadzali się umarli szukający zbawienia. Ich blade twarze z ciekawością patrzą na żywego człowieka, mijając się powtarzają jeden drugiemu:

– Idzie do wilka, idzie do wilka.

      Jan nie lękał się, wiedział, że strach nie przychodzi z zewnątrz, a jeśli już to z wnętrza ludzkiego serca. Wystukując kosturem nierówny rytm, wsłuchiwał się w szept wiatru powtarzającego:

– Idzie do wilka, idzie do wilka.

W poprzek drogi leżał świerkowy wiatrołom. Jan przysiadł na pniu, oparł się o pachnącą żywicą gałąź i poczuł rozkoszną harmonię ze światem zewnętrznym. Pobliski potok opowiadał swym kojącym szumem historie ze świata elfów. Wokół stonowane głosy lasu, nawoływanie sowy, szelest traw. Jan pomyślał:

– Gdyby kompozytor napisał tę muzykę byłby geniuszem.

Jan przekroczył bramy snu. Stał nad kamienną cerkwią, w której modlili się umarli, celebranci, pop, wszyscy odarci z ciał, zażarcie tłukli grzesznymi myślami w bramy nieba. Świat wokół płonął. Przed zamkniętymi, nabijanymi ćwiekami drzwiami świątyni stał samotny wilk, zaniepokojony odwracał się w stronę płomieni, ale w oczach zwierzęcia, które Jan zobaczył przez mgnienie, nie było lęku, kryło się w nich dobrze znane człowiekowi pragnienie życia, trwania na swoim posterunku, godnego przebycia wędrówki od narodzin do śmierci. Płomienie jak brama rozsunęły się i wyszedł jeden ze świętych, w nienagannej bieli, z kościanym kosturem i rzekł do stworzenia jak gospodarz do bezdomnego psa, który wędruje przed domem:

– Chodź.

Wilk ufnie podreptał za postacią, płomienie rozszalały się z jeszcze większą mocą. Ludzie w kamiennych murach nawet nie zauważyli zdarzenia, nadal tłumaczyli Bogu, że zasłużyli na zbawienie. Święty przyprowadził wilka przed oblicze Boga i powiedział:

– Uratowała się z tej przeklętej planety tylko ta istota, resztę zniszczyli.

Na Łopience w cerkwi piekliła się jeszcze grupka umarłych.

– Co z nimi uczynić? – zapytał się święty.

– Dajcie im życie jeszcze raz i wyślijcie Jezusa po raz drugi, niech spróbuje ich poprosić, by nie niszczyli moich ogrodów, a jego – wskazał na wilka – odeślijcie na Łopienkę i stwórzcie mu istotę na podobieństwo, bo mi tu zdechnie ze zgryzoty i samotności.

      Jan ocknął się z letargu, pamiętając zlepek snu zadawał sobie pytania:

– Po co ja tam idę? Chcę zobaczyć zwierzę czy jego ideę wypełniającą las i ludzką świadomość od wieków? A może chcę zobaczyć siebie, człowieka na tle wilka?

W jego myśl wdarł się jakiś pośpiech. Przyśpieszył kroku, zza zakrętu wyłoniła się kamienna ściana świątyni. Wyszedł z jaru jak z tunelu mroku, przed nim otworzyła podwoje swoich bram Dolina Łopienki. Z szarych objęć trafił prosto w jasność wschodzącego słońca. Zachwycony przystanął, wyrwało mu się z ust:

– Piękno, nieskończone piękno.

      W falujących trawach opóźniony krzyk derkacza, koncert ptasiej orkiestry. Przymknął powieki i przez chwilę sycił się genialną symfonią natury. Nagle wszystko umilkło, z lasu wybiegł dorodny jeleń, pędząc przed siebie na oślep, z jego boku błyskała plama spływającej krwi. Jan obserwował ten spektakl jak zahipnotyzowany. W niedużej odległości za jeleniem wypadł z lasu wilk, kilkadziesiąt kilogramów sprężystych mięśni i ścięgien ścigało rannego byka. Wydawałoby się, że los tego ostatniego jest przesądzony. Nagle przestrzeń rozdarł huk wystrzału. Wilk podwinął łeb pod siebie i przekoziołkował kilkakrotnie. Padł w wysokiej trawie. Jeleń nie zatrzymując się przebiegł łąki i zniknął w jodłowym młodniku.

Po leśnej stokówce, od strony, z której padł strzał wyjechał terenowy samochód. Dwójka ludzi chwyciła truchło zwierzęcia i rzuciła na maskę, chwilę o czymś rozmawiali i wsiedli do pojazdu. Ruszyli w dół, w stronę Jana. Mijając go zatrzymali się i jeden z nich rzekł:

– Chcesz zobaczyć?

– Nie – odpowiedział Jan.

      Zdziwieni myśliwi ruszyli. Jan mimowolnie utkwił swój wzrok w gasnących źrenicach wilka, runął w ich mrok jak w przepaść. Jęk silnika ucichł w oddali.

Na cerkiewnej dróżce klęczał człowiek w długim płaszczu, podpierając się kosturem jak święty w modlitwie i prosił bogów o zrozumienie ludzkich czynów. Jeden z łowców wróciwszy wieczorem po zapomnianą lornetkę, z mroku wyszedł prosto na niego. Człowiek w długiej, białej, niespotykanej w dzisiejszych czasach szacie, z promiennym uśmiechem rzekł do zaskoczonego widokiem żywej, ludzkiej istoty, o tej porze, myśliwego:

– Nie niszczcie ogrodów mojego Ojca.

Człowiek chciał coś odpowiedzieć, ale proszącego już nie było.

Ranek bezlitośnie odarł jodły z całunu mroku. Jan podźwignął się z ziemi i chwilę wpatrywał się w igły drzew chcąc sprecyzować ich barwę, ale ona zmieniła się z sekundy na sekundę, zrezygnował szepcąc:

      - Sam Caravaggio by sobie z tym nie poradził.

Ruszył w powrotną drogę i smętnie patrzył pod nogi na bitą drogę. Przypominała mu dzieciństwo, w którym wszystkie skarby leżą pod nogami: ciekawy kształt kamyka, okruszek wyszlifowanego szkła, aluminiowy pieniążek. Z zamyślenia wyrwało go krucze zawołanie przypominające o krwi rozlanej, nad jego głową przemknął dostojnie czarny ptak, zapowiedź groźniejszego dźwięku, nadciągającej burzy.

W oczach niósł obraz martwego zwierzęcia, nic wzniosłego, wyszczerzone w agonii kły, zmierzwiona sierść, mętne źrenice, żałosne resztki po życiu.

A podobno Bóg feruje wyroki. A tutaj człowiek osądza i skazuje na wyrok najwyższy z możliwych, śmierć, dla własnej uciechy i zabawy, takie tam niewinne hobby bogatych ludzi, by zaspokoić się krwią.

Późno w nocy, w mrokach swych dusz świętowali łup i między jednym kieliszkiem a drugim, ten, który wrócił z lornetką zwierzył się:

– Wiesz, jak wróciłem na Łopienkę spotkałem jakiegoś menela.

Menela, tam? I co?

– Coś tam powiedział i poszedł.

Jan wrócił przygnębiony do Cisnej, usiadł nad brzegiem z winem w dłoni i wpatrywał się w gasnące źrenice zwierzęcia, które utkwiły mu cierniami w duszy.

Jezus wrócił do Ojca i rzekł:

- Zabili go, a ona jest brzemienna.

Pod wykrotem jodłowym w dolinie Łopienki leżała samotna wilczyca, a w tykanie jej serca wsłuchiwało się troje szczeniąt nieświadomych swej samotności i tego, że bogiem ich życia nie jest już natura, a zwierzę zwane człowiek.

 

Powrót

R