Cztery heroiczne śmierci, a
jedna biedna jak dziewczynka z zapałkami. Jackowi z Wołomina i jego przyjaciołom z „mafii”.
Nie do
wybaczenia, czyli pierwsza heroiczna śmierć Jacka.
Jacka
pamiętam szczerze, przygarbiony z okularami na nosie zawzięcie wrzucał monety
do szafy grającej w Siekierezadzie oraz z pasją dokonywał zakupów
alkoholowych, mimo że w kompanji, ale sprawiał
wrażenie przebywającego na uboczu, miły introwertyk. Nie należał do osobników
szybko nawiązujących nić sympatii, ale ogólnie rzecz biorąc ludzi lubił,
upraszczając analizę Jacek wyglądał na człowieka.
W piękny
lipcowy dzień dowiedzieliśmy się w Siekierze, że odszedł i go nie ma, i nie
będzie, a było to tak…
Wszedł do
siekiery Fazi, usiadł na „martwym” barowym stołku,
zamówił piwo i wycharczał…
- Jacek jest
martwy nieodwracalnie.
Pytam się - Jak to się stało?.
Oto odpowiedź:
„Jacek był
kowbojem, w Teksasie bronił ciemiężonych wieśniaków, tam nazywa się to farmer.
Od ucisku i wyzysku, które dopuszczali się wielcy posiadacze ziemscy.
Galopując
pod gwiezdnym wieczorem, żując dobry tytoń, nucił sobie ten ładny kawałek Metalliki, w oddali wył coyote, a
w swym wigwamie groźny Apacz chędożył swą squaw z zajadłością
dzikiego zwierza, w oddali kilka ostatnich strzałów, kilka ostatnich nieboszczyków
z dziurami od amunicji colta legło w piachu, ot rutyna normalnego dnia na
dzikim zachodzie, ale niech nikogo nie zwiedzie ta sielskość. Jacek o świcie
miał się stawić w Temeculi (to taka Cisna w Ameryce)
a tam twarzą w twarz i colt do colta z Billem the Kidd, który wtedy już osiadł
był na własnoręcznie zagrabionej czerwonym, ziemi. Hodował kurczaki i siał dużo
kukurydzy, ale że spodobała mu się ziemia sąsiadów musiał przejść przez
przeznaczenie, czyli Jacka.
O świcie
przed saloonem w Temeculi
naprzeciw siebie stanęli dwaj mężczyźni, których twarze ściśnięte były grozą, a
w oczach świeciły neony, nie do wybaczenia, nie do wybaczenia… Akcja nabrała
tempa, bo w dzikim zachodzie mówi się mało a strzela dużo.
- To ty, Bill? – przez zaciśnięte zęby
syknął Jacek i splunął siarczyście żutym tytoniem na swego buta. Nim tenże zdążył
odpowiedzieć, palący kwas z przeżutej prymki przepalił but i począł drążyć
stopę. Jacek zaczął podskakiwać jak szalony, Bill z
niesmakiem leniwie wyciągnął dwa rewolwery i Bang! Bang! Bang! Pech chciał nie
trafił w tak trudny cel, koniec amunicji. W tym czasie Jacek pozbył się buta z
kwasem po nikotynie i sięgnął po swój rewolwer, ale zamiast niego wyciągnął
pustą butelkę po wczorajszej whisky, przypomniał sobie, że rewolwer zastawił w saloonie o sto mil stąd! Nie tracąc zimnej krwi podniósł
leżąca podkowę i poczuł ją żuć i rozkruszać zębami. Bill
zamiast ładować bębenki zdumiony zapytał.
- Co ty kurwa robisz…?!
Jacek na to
niewyraźnie.
- Zobaczyszszsz…. – Wypluł na dłonie opiłki i szybko ugniótł
z nich rewolwer, sprawdził bębenek, obracał się. Wziął na cel Billego, a że lufa była krzywa wyglądało jakby strzelała
sobie w głowę. Bill,
- Kurwa On strzela do siebie!
Padł strzał.
Kula była tez umiędlona krzywo więc
jak osa bzycząc i podskakując, pierdolnęła Billa prosto między oczy. Wyrwało tego z butów, położyło w
piach bez gracji i bez patosu.
Lada chwila
wybuchła wojna secesyjna. Jacka pociągnęła wyższa idea by czarni, biali i
czerwoni mogli się wspólnie najebać w saloonie dobrą whiskey. W
odpowiedzi na to konfederaci kupili w Rosji za sześć coca coli karabin
maszynowy i zastawili przebiegłą zasadzkę na Jacka.
Konno, pod
wieczora gwiazdami w oddali wycie coyote i apacz w wigwamie chędoży z zajadłością zwierza swą squaw. Codzienność na dzikim zachodzie i terkotanie
karabinu maszynowego, kule trafiły Jacka wszędzie, padając z konia krzyknął
potężnie.
- Whiskey za darmo dla wszystkich narodów!!!
Nazajutrz,
Abraham Lincoln osobiście policzył dziury w ciele cowboya i rzekł.
- Ile kul,
tyle gwiazd będzie na naszym sztandarze. – i tak się
stało. A Ennio Morricone
ułożył taką ładna kołysankę z harmonijką, którą do dzisiaj grają „Nie do
wybaczenia”.
C.D.N.
R