Inżynier Birbicz

 

Inżynier Birbicz – tak nazywano pana konserwatora, którego otrzymałem z całym inwentarzem zasiadając na tronie kierownika restauracji „Zacisze” z nadania gminnej spółdzielni. Inżynier miał na wyposażeniu skórzaną torbę przewieszoną przez ramię, a w niej kilka podstawowych narzędzi – kombinerki, próbówka z żarówką, śrubokręt, brzeszczot do metalu, motek drutu i taśma izolacyjna. Za pomocą tego magicznego zestawu naprawiał wszystko. Piwo lało się z beczek aluminiowych 100 l. Napędem było powietrze z kompresora, pewnego dnia konsumenci dostrzegli w kuflach pływające plamy oleju. Zgłosili reklamację do mnie, a ja drogą służbową do inżyniera Birbicza, ten zniknął w kazamatach „Zacisza” i po kwadransie wychynął stamtąd z Hiobową wieścią:

-Olej będzie szedł w przewody z piwem, kompresor stary i przepuszcza.

Nim się zmartwiłem inżynier ruszył na salę i za chwilę usłyszałem naukowy wykład o różnej wadze i gęstości cieczy:

-To wy nie wiecie? (zwrócił się do konsumentów), że olej jest lżejszy od piwa i zawsze na wierzch wypływa?

-To my kurwa widzimy. – odpowiedział z dezaprobatą skrzywiony z niesmakiem „Stary Mietek”… patrząc w mieniący się kolorami tęczy kufel.

-Zaraz dostaniecie łyżki, pozbierać sobie olej i można pić dalej!

Kelnerka błyskawicznie rozdała aluminiowe łyżki i po chwili na Sali słychać było szczęk metalu o grube szkło kufli. I tak chłopy spożywali piwo (wówczas na wagę złota), a wieczorem przynieśli litr pozbieranego łyżkami oleju w dwóch kuflach i zapytali, co z nim zrobić. Dajcie, wleje się z powrotem do kompresora! – rzekł wyraźnie zadowolony inżynier Birbicz.

P.S. Nie wszystkie awarie były usuwane w tak perfekcyjny sposób. Pamiętam jak inżynier po trzech setkach naprawił patelnię elektryczną, która następnie rzuciła obsługą ludzką – to jest kucharką w zupę pomidorową gotującą się cztery metry dalej. Na moje zażalenie inżynier Birbicz syknął lakonicznie:

-Poprawi się…

 

Powrót

R