Honor
Samuraja
Ileż razy można się wieszać, targać
na swe zszargane życie? To zaczyna robić się nudne! Tadek postanowił zmienić
metodę. Całą drogę z Cisnej do domu rozmyślał o swoich próbach
samobójczych, depresjach potężniejszych od bieszczadzkich nocy. Nawet chłód
końca dnia nie ocucił go z amoku złych, natarczywych myśli. Wchodząc po
betonowych schodach do domu, na trzecim stopniu sięgnął do kieszeni kurtki i
namacał scyzoryk. Na piątym zdarł z siebie całe odzienie, a na siódmym,
ostatnim stojąc nagi zaczął ciąć skórę na brzuchu, zapewne z zamiarem
uwolnienia wnętrzności na zewnątrz, a co się mają kiszki gnieść, niech też
sobie pooglądają piękny świat. Co za styl, na honor samuraja!
Narzędzie
było tępe, bo Tadek często otwierał nim wina i piłowanie powłok brzusznych szło
kiepsko, za to sprawiało coraz więcej bólu, ponadto ostrze ślizgało się na
wypływającej krwi. Tadek spojrzał na swe dzieło i powiedział na głos: „kurwa,
trzeba to obmyć” i ruszył w kierunku szeptu rzeki. Znalawszy się na jej brzegu ściągnął
gumofilce pełne krwi i dokonał ablucji rany, podczas tej czynności wpadł
mu do głowy lepszy pomysł, nachylił się nad nurtem Solinki i zaczął podrzynać
sobie gardło. Pragnął, by cała jego krew zmieszała się z krystaliczną wodą
odbijającą w swym lustrze gniewne oko księżyca.
Kto próbował
to wie, że niezręcznie samemu sobie piłuje się gardziel. Scyzoryk wpadł z
okrwawionej Tadkowej dłoni, przez długą chwilę nie mógł go znaleźć, macając dno
wokół siebie. W ostatnim akcie desperacji chwycił oburącz spory kamień i zaczął
tłuc się po głowie. Pech chciał, że trafił na łupek, który rozprysł się na
dziesiątki kawałków. Tadek osunął się na kolana i zwrócił się do rzeki: „A chuj
z tym zabijaniem, idę do domu”.
Oko księżyca
groźnie zmarszczyło swą powiekę w lustrze wody. Tadek wlókł się zniechęcony w
górę po skarpie, ale przypomniawszy sobie o winie schowanym pod sianem w
stodole ruszył raźniej. Pocieszał się: „Co zrobić, trzeba żyć, inaczej nie
będzie”.
R