Hojność
Hiszpana
Wiesiek zwany
Hiszpanem pracował u Roehra na tartaku. Pracodawca wielki ekscentryk przepasany
ni to góralskim ,ni to łowickim paradnym pasem z laską i tubalnym głosem
przybył w Bieszczad czynić interesa. Hiszpan jak bywał trzeźwy - pracownik z
niego sumienny i wydajny, wypity sprzeda cały interes za łyk alkoholu i tak też
się stało, Roehr wyjechał za swoją małżonką, peruwiańską Indianką w Andy, a
może tylko do Leska. Hiszpan pił z Mietkiem i Tadkiem od rana korzystając, że
pańskie oko nie tuczyło konia. Rozpili ostatnie wino na pachnącej, świerkowej
tarcicy i zagadkowo spozierali jeden na
drugiego - co dalej.
Hiszpan, by przerwać
ten niezręczny, milczący impas, rzekł:
- Czekajcie, zaraz wrócę, poczym wskoczył do samochodu marki
Praga z ładunkiem desek calówek przygotowanych dla klienta na jutro i na
podwójnym gazie ruszył w kierunku Terki. Wieś ta znana jest, że „wchłania”
wszystko. Podobno ruscy sprzedali im nawet mało używaną łódź podwodną. Po
godzinie Wieśka odwiózł ktoś na motocyklu WSK.
Chłopaki posnęli na
szerokich brusach. Hiszpan gromko zanucił:
- Niech żyje bal, mam szmal! – i zdumionym wybudzonym
towarzyszom pokazał plik banknotów.
- A gdzie Praga?- rzekł Mietek.
- Dołożyłem do desek.
P.S. Tak samo Hiszpan zeznał w sądzie.
R