Herbata
Madras
Klienci, czy jak mawia „Słoneczko” –
konsumenci mają często zbyt wygórowane oczekiwania, jeśli chodzi o zaspokojenie
potrzeb własnych. Jak zauważyłem, jest to choroba naszych czasów, nieadekwatnie
do własnego wkładu pożądamy wiele za dużo. W Siekierezadzie staramy się
leczyć z tej brzydkiej przypadłości.
Barman też
człowiek. Zdarzają się smętne, zasnute szarością wieczory, które nakładają się
na wewnętrzne rozedrganie osobnika, do tego jakiś natrętny „konsument”
i mieszanka wybuchowa gotowa. Takie kryzysy ze swej strony staram się
zażegnywać przypowieściami. Oto jedna z nich dla Pani, która natrętnie
dociekała, jakie to smaki herbaciane występują w Siekierze.
„Madame,
znany mi jest jeden gatunek czaju, Madras. Geneza powstania tej mieszanki ma
swoje korzenie na półwyspie indyjskim. Na skraju dżungli do herbacianej
suszarni wdarł się rozwścieczony upałem słoń. Nim go wyrzucono z mściwości
zdążył wykonać potężną dawkę przemiany materii w suszące się zioła. Przerażony
właściciel krzyknął: „Madras, Madras”, co po staro- wedyjsku znaczy: Gówno.
Zrozpaczona
załoga usiadła na pobojowisku. Pracownicy zarabiali jedenaście rupi na miesiąc
księżycowy, z czego odprowadzali dziesięć dla ichniego urzędu skarbowego. Taki
krach nie zdarzył się im nigdy. Z mroku hali wynurzył się najmniej rozgarnięty
pracownik na etacie zamiatacza. Zwał się Brahma Putra Quoatzoocol. Nieustannie
będąc pod wpływem papierosów z konopi indyjskich, co to dają lepszego kopa niż
nasza nikotyna zaproponował: „Wyślijmy to wszystko do krajów Północy, oni
wypiją wszystko łącznie z Madrasem słonia”.
W ten prosty
sposób herbata trafiła do Siekierezady, gdzie wszystkim smakuje wybornie i
pobrzmiewa w niej ta dyskretna, egzotyczna nuta Madrasu największego ssaka na
ziemi.
R