GMC 353 Airborn
Michał jeździł wyjątkowym „dżemsem”,
rama rozkręcana na wspornikach, pojazd można było rozpoławiać, szczęśliwy
szofer tej cudnej ciężarówki z dumą oświadczał kolegom przy wódce:
-Mówię wam chłopy, kurwa, mój „dżems” na pewno latał Dakotą, zanim UNRRA go przysłała na
pewno widział ziemię z lotu ptaka, kurwa, chciałbym raz, jedyny raz z nim
polecieć, Michał miał podstawy tak przypuszczać, tym bardziej, że na boku jego
pojazdu bielał jeszcze nie do końca wytarty znaczek 101 powietrzno-desantowej,
obok białej, pięcioramiennej gwiazdy. Od maniakalnej chęci lotu koledzy Michała
ochrzcili mianem „Michała Anioła”. Po zwózce metrów, Anioł czyścił pedantycznie
maszynę, mimo upływu dziesięciu lat od wojny, jego grat
posiadał cały, drobny osprzęt, wszystkie plandeki, pałąki, siekierę, łopatę,
oskard, kanister na wodę, a drugi na paliwo.
Michał Anioł czuwał nad swoim „dżemsem”
jak święty nad swym protegowanym. Miło było patrzeć jak w letni dzień z szybą położoną
na masce Michał przemierzał kilometry po bieszczadzkich żwirówkach, górniak-szóstka pracował jak dobrze nastrojone pianino,
wysmukły, szczupaczy pysk ciężarówki z wciągarą, wdzierał się w przestrzeń zielonego oceanu lasów.
Michał niejednokrotnie po powrocie z roboty zaparkowawszy maszynę obchodził ją
ze wszystkich stron mówiąc:
-To jest kurwa To-mój „dżems” - klepał go pieszczotliwie w blachy i dodawał:
-Urodzony w przestworzach.
Koledzy robili sobie jaja z Michała pytając się:
-Kiedy, Anioł wyrosną Ci skrzydła? Może dorobimy Ci z blachy??
-Jeszcze kurwa polecę, jeszcze polecę,
zobaczycie! – utwierdzał się w swym marzeniu.
Dzień, w którym spełniają się pragnienia, zazwyczaj przychodzi
niespodziewanie, można rzec: jak sraczka.
Trzynastego października Michał dostał ciężki rejon na Zawoju,
Mieli we dwóch z Władkiem, który „kręcił” Studebakerem
zwieść kilkadziesiąt metrów buka do Dołżycy na skład,
zaczęło lać, Michał Anioł wracał na pusto po następny ładunek, gdy dojeżdżał do
Zawoi, zauważył przed sobą, że Władek ze swoim Studrem, jest w niezłych opałach, ciężarówka zawisła
groźnie jedną tylną osią nad przepaścią, bezradnie mieliła oblepionymi błotem
oponami z nieubłaganą metodyką zsuwając się po centymetrze w dół. W jarze
pieniła się z wściekłością Wetlinka. Anioł podjechał
z boku, przez szybą w drzwiach Studra widział
przerażoną twarz kolegi. Studer bronił się
rozpaczliwie, ale wszystko wskazywało na to, że Wetlinka
Go pożąda. Aniołowi wyklarował się w mózgu plan, włączył reduktor, przyparł
zderzakiem do boku Studra i delikatnie napychał rupiecia
w górę, z dala od skarpy, Studer „załapał” na żwirze
i wdrapał się na drogę, ale „dżems” Anioła zajął jego
miejsce, powoli osuwali się w gardziel przepaści. Władek zaciągnął ręczny i
zgasił motor, wyskoczył z kabiny i zobaczył tylko twarz Michała Anioła,
znikającą wraz z ryjem „dżemsa”
w otchłani. Nie było co zbierać. Samochodu nie
wyciągnęli nigdy, a Michała Anioła znaleźli po kilku dniach dwadzieścia
kilometrów niżej, oszalała rzeka sponiewierała Go tłukąc z wściekłością ciałem
nędznym o głazy.
Na stypie Władek po flaszce na łeb, przemówił do towarzystwa:
-I widzicie chłopy, kurwa, jednak
poleciał, polecieli razem z „dżemsem”…..
-No to za Urodzonych w Przestworzach – wzniósł toast…..
R