Głowa Łani

 

 

Mój pies, Brego, właściwie mały koń – dog niemiecki budzi mnie o świcie za potrzebą, tak to sobie interpretuję, ale on ma własny plan, znika w świerkowym młodniku, a ja szczęśliwy wracam do ciepłego łoża i odnajduję nić snu, by prząść ją jeszcze przez chwilę. Ta zima dała nam się we znaki, nadal się daje w te znaki umykającego czasu. Przędę sobie tę nić snu z kotem Kulką na mej piersi, który włączył „mruczałkę” i wibracje rozchodzą się przyjemnie od tej żywej, wyraźnie zadowolonej puszystej istoty. Nagle budzi mnie i płoszy kota silne uderzenie czegoś w okno, unoszę się na łokciach i widzę głowę łani, która pod dziwnym kątem patrzy swymi czarnymi oczami na mnie, coś mi się tu nie podoba, wychylam się i spostrzegam, że głowę łani trzyma w swym pysku głowa mojego psa.. Brego merda z radością ogonem i dumnie prezentuje zdobycz. Ubieram się i wychodzę w mroźną przestrzeń końca lutego, chcąc odebrać tę głowę. Pies ucieka z tymi dwiema głowami (swoją i łani), spostrzegam jedynie, że obie są kompletne, tyle że głowa łani nie ma pozostałej części, tej, którą każdy ma niżej. Brego wraca po kwadransie bez swojej przyjaciółki, którą gdzieś zdeponował. Wpuszczam go do domu i zastanawiam się skąd on ją wytrzasnął.

 Później schodząc ze swej góry do wioski widzę masę śladów jelenich na śniegu i charakterystyczne odciski łap wilka między nimi. I wszystko jest jasne, daleki przodek mojego psa dokonał zabójstwa, zostawiając w prezencie swojemu kuzynowi łeb ku przestrodze, mówiąc:

-Jak mi wejdziesz w drogę zdrajco urządzę cię tak samo – będziesz tylko głową.

Na drugi dzień wybrałem się uprawiać narciarstwo, zjechałem kilka razy i wyszedłem tyleż samo. Stanąłem na szczycie pod osłoną świerków, które kiedyś sam zasadziłem i się zadumałem nad pięknem szarych gór, gdzie pas Jasła ukrył swoją twarz w niskich chmurach, czuje się w przestrzeni nadchodzącą zmianę, mimo że jest zimno, wewnątrz człowieka jest ciepło, może to dlatego, że to ostatnie dni lutego i ta myśl o marcu jest taka ciepła, może to dlatego, że słychać szelest nadchodzącej wiosny ukrytej jeszcze za Honem i drżącej grzechotką zeschłych, bukowych liści, już powoli sposobi się do malowania kolorów na tych szarościach i z tego błogiego stanu wyrywa mnie wyłaniająca się z szarej zieleni świerków głowa łani, a za nią głowa mojego psa. Pomyślałem sobie, że Brego litościwie utrzymuje ją przy życiu i pokazuje jej ten piękny świat, oczywiście teraz postrzegany z perspektywy drapieżnika, ale lepiej tak niż w ogóle.

Mija kilka kolejnych dni, cały czas trzyma mróz, więc głowa trzyma się nieźle, może wyraz oczu stracił trochę na ostrości i uszy są odrobinę omemlane przez psa, ale ogólnie jest w dobrej kondycji. Brego bardzo o nią dba, zakopuje ją na  noc w śniegu, a w dzień wyprowadza na spacery, obnosi ją wokół stajni, gdzie płoszą się konie, bo takiego dwugłowego potwora jeszcze nie widziały, następnie biegnie ze swoim zwierzątkiem witać się z moją nieśmiertelnością – córką Różą, powracającą ze szkoły:

-O masz swoją główkę – chwali Go dziecko, a pies merda z zadowoleniem ogonem.

Wszyscy bardzo zżyliśmy się z tą głową łani, z tym miłym zwierzątkiem naszego zwierzęcia i pomyślałem sobie, że jeśliby zima trwała wieki, głowa mogłaby żyć cały czas, ale wiosna to dla niej kres, zacznie się nieubłagany proces rozkładu.

Pomyślałem sobie jeszcze, że na tej ziemi nie można mieć niczego na własność, ani na wieki i żal mi mojego psa, że będzie musiał rozstać się ze swoją ulubioną głową… i żal mi, że każdy z nas wcześniej czy później będzie musiał rozstać się ze swoją ulubioną głową…

 

 

Powrót

R