Dyrektor
Karol
W pewnym momencie
uświadomiłem sobie, że do Siekierezady przychodzą też
ludzie, którzy przed chwilą byli dziećmi, a teraz w ich towarzystwie przebywają
ich dzieci. O cholera, ale ten czas galopuje, a ja
wciąż jestem piękny i młody, a oni biedni się starzeją. Podczas mojej kadencji
niektórzy stoczyli się z Jaśkiem Sz. i mówi się na nich menel, ale są też tacy, którzy zdegenerowali się do
miana dyrektora, i ci dopiero mają przejebane.
Ale do rzeczy.
Dyrektor zasiadł w skórzanym
fotelu, za który Jasiek Sz. mógłby chlać do końca życia, a może jeszcze dalej,
w swoim gabinecie na szczycie warszawskiego wieżowca i zajebiście
zasępił się. Chwilę patrzył na automatyczną sekretarkę i nim wcisnął czerwony
przełącznik, który błyskawicznie stawiał na nogi asystenta, otworzył mahoniową
szafkę i spośród trunków egzotycznych, które w więzieniu szkła mają robala bądź żmiję wyszperał napoczętą butelkę „WINO BIESZCZADY”. Pociągnął z
lubością z gwinta i postawił na biurku, nacisnął
czerwony przycisk, który zmaterializował w sekundzie asystenta
z okrzykiem:
- Słucham, szefie.
Dyrektor Karol
machnął nogi na biurko ze szkła francuskiego, za które Jasiek Sz. kupiłby sobie
nieśmiertelność, i powiedział:
- Wiesz, dlaczego nie smakuje mi ten alkohol? – sprostował – dzisiaj mi nie smakuje?
- Zamieniam się w słuch, Panie Dyrektorze.
- Ty się nie zamieniaj w nic, tylko zrób, żeby rozpieprzyli ten budynek, który budują tam, o tam –
dyrektor wskazał palcem przez wielkie panoramiczne okno na cel.
- Ale szefie, to konsorcjum Pro Business buduje siedzibę.
- Gówno mnie obchodzi, czekam do jutra
i ma być rozpieprzone.
- Szefie, ale jakieś powody – rozdygotał się asystent.
- Jak rozpieprzymy, wypiję ten szacowny
trunek i ci wyjaśnię.
Asystent wiedział,
że jeśli nie zrealizuje „prośby” szefa, nigdy nie będzie dyrektorem, a co
najwyżej tylko porządnym człowiekiem. Chwycił sześć telefonów i po trzech
godzinach miał wizję i konkretny plan. Prowadzili interesy z Chinami, posiadali
rozległe kontakty ze wszelkimi tam środowiskami. Pili wódkę i robili interesy z
wojskowymi. Asystent poprosił szefa chińskich kontrahentów, by zajęli się w
nocy budynkiem.
Generał Czang-Kaj-Jeb
wysłał natychmiast samolotem naddźwiękowym komandosów, którzy wyskoczyli bez
spadochronów, żeby było szybciej i młotkami oraz własnymi głowami rozwalili budynek naznaczony na ich mapach czerwonym
krzyżykiem, po akcji wsiedli na rowery i zniknęli we
mgle o świtaniu.
Dyrektor Karol o 1000 wszedł
do gabinetu, wino „Bieszczady” nadal stało na tafli stołu, usiadł w fotelu i
spojrzał w kierunku nieistniejącego budynku. Uśmiechnął się i z gwinta opróżnił butelkę, nacisnął czerwony guzik. Drzwi
otworzyły się i biegiem wparował asystent, z napięciem czekał na polecenia.
- No tak, widzisz, jak stał ten budynek, pijąc wino nie
widziałem tego kwitnącego na różowo krzewu. Czy zauważyłeś, że jest
w kolorze tego trunku? A tak na marginesie, dowiedz się na jutro, jak
nazywa się ta roślinka. A i jeszcze jedno, czy ta fabryka samochodów w Chinach
jest już wybudowana?
- Tak jest, szefie – skinął łbem asystent.
- No to nara – zakończył szef.
Dyrektor Karol
spojrzał na różowy krzew i jego oblicze przyozdobił szczery uśmiech, rzekł do
siebie na głos:
- Nie cierpię, jak zagęszczają mi moją przestrzeń, i bez mojej
wiedzy i akceptacji zmieniają mi punkt widzenia.
Wszyscy ludzie
przebywający w otoczeniu Dyrektora Karola starają się odgadywać jego myśli,
intencje, zamierzenia. Komu się uda, wygrywa.
Asystent 13 lipca
wszedł na salę rady nadzorczej, ku zdumieniu uczestników, wskoczył na długi
stół i pobiegł, wybijając równy rytm butami w kierunku okna, uderzył w nie
głową rozbijając i zniknął. A że było to 66 piętro, poszedł w dół jak burza.
Karol poderwał się
z fotela z krzykiem:
- Kurwa, jak pierdolnął
na mojego mercedesa, zabiję chuja. Dzięki Bogu trafił w jakiegoś fiata, robiąc
z niego kabriolet. – Karol złapał telefon i połączył się z Chinami z generałem Czang-Kaj-Jakimś i huknął – Sprawdź fabrykę szyb
pancernych. Mój asystent wypadł przez taką, a powinien się na niej zatrzymać.
Grupa szybkiego
reagowania wyskoczyła bez spadochronów nad fabryką szyb pancernych, z gabinetu
wynieśli dyrektora, dwóm pracownikom kazano ustawić przed pryncypałem szybę
pancerną i zaczęli napieprzać z kałasznikowów,
szyba rozprysnęła się w proch i dyrektor pierdolnął z fotelem na glebę.
- Teraz ty będziesz dyrektorem – rzekł dowódca żołnierzy,
wskazując palcem na jednego z tragarzy od fotela.
Karol otrzymał
filmie na telefon komórkowy, obejrzał i skwitował:
- Będą się lepiej starali. Jak człowiek czegoś nie dopilnuje, to
sami nie zrobią, chuje.
Późno w nocy
spełniony Dyrektor Karol opróżnił z gwinta wino
„Bieszczady” i błogo utulił go sen, a w tym śnie przyszedł przed jego oblicze facet w białej tunice z jakąś czołówką na głowie, wyglądało
to jak aureola, i mówi:
-Karolu, obciążasz swe sumienie, ratuj się.
- Gram według reguł tego świata, odejdź, bo wezwę Chińczyków.
Facet
w białym kitlu, z czołówką na głowie odszedł.
- Nawet w nocy dupę zawracają –
skwitował Dyrektor Karol.
P.S. Oczywiście opowiadanie jest dla Karola, ale nie tylko o
nim. O nas wszystkich. O tym, czy świat wybiera za nas, czy my wybieramy dla
nas. Nie mam jeszcze ugruntowanego stanowiska na ten temat, i nie sądzę żebym
szybko miał. Na razie zamówiłem w kiosku ruchu kolekcję książek „Wielcy
filozofowie”. Czytam i myślę... Czy to ja wybieram, czy świat za mnie.
R