Dodge WC-53
Carryalls
Piękna
„sztabówka”, karoseria blaszana, ale mniejsza od ambulansu, dach brezentowy na
wspornikach, drzwi kierowcy i pasażera, identyczne jak w WC-54, z tyłu „po
amerykańsku” klapy otwierane w dół i górę. Carryalka jest bardzo proporcjonalna,
z boku spora, metalowa skrzynka na akumulator, z drugiej strony koło zapasowe
wykluczające korzystanie szoferowi ze swojego wejścia, obok koła, na długim
stopniu dwa kanistry standardowo-na wodę i etylinę, duża ilość szyb bocznych
powoduję, że w środku jest jasno, a nie
jak w ambulansie, w którym panują mroki jak w stodole, niektóre miały w ramach
modyfikacji polowej założone wciągarki i to też daje temu zgrabnemu wodzidłu
masę urody, w konkursie piękności WC-53 śmiało może stawać w szranki z WC-56,
ale należy dodać, że u nas w kraju ta pierwsza jest zdecydowanie rzadszą. Takie
pojazdy płynęły leniwie konwojami aliantów do Murmańska, następnie służąc w
Armii Czerwonej, do dzisiaj w Rosji zachowały się pojedyncze egzemplarze,
większość poszła na „żyletki” – a wielka szkoda. Dodge, ten imperialista z
zachodu potrafił też wiernie służyć Stalinowi.
Nikita był oficerem NKWD,
miał do dyspozycji dodgea carryalls i szofera.
Jego
zadanie było proste: przesłuchiwał jeńców. Posiadał więcej niż biegłą znajomość
języka niemieckiego, skończył germanistykę i przed wojną tłumaczył dzieła
niemieckich romantyków. Jeśli nic ciekawego nie wyłowił ze słów rozdygotanych
jeńców kierował ich na tyły nie zaprzątając sobie myśli ich dalszym losem.
Jeśli nie było czasu i front przesuwał się za szybko, wydawał krótki rozkaz
kierowcy:
-Zajmijcie
się nimi towarzyszu.
Po
czym padało kilka strzałów za chałupami bądź w lesie i problem znikał, można
powiedzieć na wieki. Reguły były proste-jak nie my ich, to oni nas, wojna
tworzy zrozumiałe prawidła, nawet dla niezbyt rozgarniętych, właściwie w całej
tej krwawej konstytucji występują dwa słowa: życie i śmierć.
Nikita,
człowiek, jakby nie było, wrażliwy, wielbiciel literatury zmieniał się, zamknął
się jak w zbroi na piękno świata, nie było na to czasu, sam musiał często
pociągać za cyngiel. Na południowej Ukrainie w Karpatach sałaty przywlekły
germańca, który ze strachu oczy miał jak sowa, nie rozwalili go, bo to podobno
jakiś oficer i być może powie coś użytecznego dla wywiadu.
Nikita
kazał mu wsiąść do dodgea i ruszyli. Niemiec siedział z tyłu i mamrotał coś,
Nikita wsłuchał się…
„Noc padła na las, las w
mroku spał
Ktoś nocą lasem na koniu
gnał…”
Obrócił
się i Niemiec zamilkł, Nikita zakończył zwrotkę”
„Tętniło echo wśród olch i
brzóz
Gdy ojciec syna do domu
wiózł…”
Pojmany
żołnierz miał na imię Johan i też studiował przed wojną literaturę. Nikita na
przesłuchaniach poznał cały jego żywot z punktu wojskowego nie miał żadnej
wartości, należałoby się go raczej pozbyć, ale tak to jest, że człowiek szuka
sobie podobnych, by łatwiej było mu wędrować przez życie, Nikita woził Johana
twierdząc, że jest „cennym językiem”, po kilku dniach rozmawiali już, jak
zaprzyjaźnieni studenci o Schillerze i Goethym i nawet zdarzyły się uśmiechy na
ich twarzach, ale matka wojna szybko przypomniała o sobie, front odwrócił się
błyskawicznie i musieli ewakuować się w pośpiechu z linii. Przełożony Nikity
biegnąc przez błoto szarej wiosny krzyknął do nich:
-Rozwalcie
tego szwaba i pakujcie sztab…. Wyjeżdżamy!
Szofer
ochoczo złapał za ramię Johana i popychał za chałupy…
Nikita
rzekł:
-Zostaw,
ja to zrobię!
I
Niemiec już wiedział, co się szykuje, wyciągnął małą książeczkę i zaczął
czytać, gdy doszli za chałupę padł na kolana, już nie czytając, a recytując,
patrząc w oczy Nikicie:
„Pójdź do mnie, mój chłopcze,
w głęboki las
Ach, strzeż się, bo wołam
ostatni już raz:
-Czy widzisz mój chłopcze,
król zbliża się tu
Już w oczach ciemno, brak mi
tchu”
Nikita
skierował nagana między oczy przerażonego człowieka i zrobił to czego nie
chciał, a kazała mu zrobić wojna.
Johan
padł na otwartą książeczkę, a wiosenny deszcz zagłuszał nadciągającą kanonadę z
oddali, szarość zmroku pochłaniała ostatnie resztki światła.
Nikita
wsiadł do carryalki i ruszyli, milczeli długą chwilę, przejeżdżając przez
zagajnik olch i brzóz zaczął recytować po niemiecku:
„Więc ojciec syna w ramionach
swych skrył
I konia ostrogą popędza, co
sił
Nie wiedział, że syn skonał
mu już
W tym głuchym lesie wśród
olch i brzóz.”
Staszek
wstał od stołu z nieheblowanych świerkowych dech, kilka świec wydobywało z
mroku baraku milczące, napięte twarze.
-No
chłopy, pora spać, jutro zwozimy drewno z Zawoi, a błoto jak cholera…
Kiedy
jego plecy zniknęły długą chwilę jeszcze słuchacze siedzieli nieruchomo, po
czym młody kierowca Studebakera rzekł:
-Skąd
on zna takie historie, jak opowiada, to lepsze od wódki….
-On
tam był-odpowiedział Jurek, szofer „dżemsa”.
Na
zewnątrz stał ćmiąc papierosa Stanisław, wpatrywał się w ślepia dodgea
carryalls, stojącym przed barakiem kierownika, jeździli nim służbowo do
powiatu, a na wódkę w niedzielę do Wetliny, po chwili przeniósł wzrok na
oblicze ciemnego lasu i wyszeptał dla niego i siebie:
„Czy słyszysz mój ojcze, te
głosy w gęstwinie drzew?
To król mnie wabi, to jego
śpiew,
-To wiatr mój synku, to
wiatru głos
Szeleści olcha i szumi
wrzos…..”
R