Dłonie Janka

 

Janek miał siebie dla siebie, miał swoje dłonie, które potrafiły go napoić i nakarmić. Janek pracował w lesie i żył tylko z ciężkiej pracy, tych swoich żylastych dłoni. Koledzy Janka po kilku wypłatach kupowali konia do zrywki, a po roku samochód z amerykańskiego demobilu, jakiegoś Dodge’a, Chevroleta lub Studebakera, a Janek poprzestał na tych swoich dłoniach. Kiedy pytali się go w knajpie dlaczego nie chce mieć więcej niż tylko siebie on odpowiadał:

- Ja potrzebuję tylko dużo czasu dla siebie.

I Janek siadał po robocie nad szemrzącym potokiem i pił wino z butelki, i gadał z wodą i milczał z nią. Po latach koledzy Janka mieli domy i rodziny, a Janek miał tylko wciąż swoje dłonie, które go karmiły i poiły, a nieraz te dłonie zakrywały twarz Jankową nad tym pięknym bieszczadzkim potokiem jakby się martwiły z nim nad czymś o czym wiedział tylko Janek. Pracował na wypałach węgla gdzie układali metry bukowe, wielkie kopce, a później okrywali ziemią i darnią by ogień nie dostawał za dużo powietrza. Ciężka to była praca, ale Janek i jego dłonie lubili ten wysiłek, byli dumni, że wspólnie zarabiają na chleb. Po pracy Janek siadał gdzieś w ustronnym miejscu najczęściej nad tym potokiem, a obok niego spoczywała zawsze butelka wina w ciemnym szkle i kto patrzył wówczas na Janka to wiedział, że to jest szczęśliwy człowiek bo ma tylko swoje dłonie, które lubią ciężką pracę. I może nie raz te dłonie okrywały twarz jaśkową jakby wspólnie się martwili nad czymś co było w tej szemrzącej wodzie  albo w tym szumiącym lesie, ale było to takie ładne zmartwienie, takie niegroźne. Po latach Janek leżał na placu zrywkowym pośród kłód ściętych świerków i stosów metrów. Leżał sam i umierał, i nie miał za złe, że nikogo tam nie było, i nie miał za złe, że serce już go zawodziło i nie było w stanie tłoczyć życiodajnej krwi. Janek wiedział, że umiera więc podniósł dłonie do twarzy i rzekł: „Dziękuje wam, że do końca żeście mnie karmiły i poiły, dziękuję wam, że mogłem żyć dzięki wam na swoich warunkach, dziękuję wam…”

I dłonie opadły na twarz Jana i przewróciła się niedokończona butelka wina, i lało się stróżką czerwone wino na wyschniętą bieszczadzką glinę. Wylało się co do kropli, butelka leżała bez duszy i Jan leżał bez duszy, wyglądał jakby trochę się martwił z tymi dłońmi na twarzy, trochę jakby spał…

 

Powrót

                                                                                                                                                  R