Dla (pół)córki
Natalii
Drzewo i
Harfa
Muzyka to drżenie duszy.
Był sobie dom, w którym ludzie uczyli się muzyki, okna
pootwierane na oścież w piękny, wrześniowy dzień, a z nich wylewało się falami
drżenie duszy. Było sobie obok tego domu piękne drzewo, które słuchało tego
drżenia, słuchało, jak biegłe palce pianisty wyczarowywały dźwięki, jak płuca
trębacza dęły w instrument, jak pudło gitary słodko rezonowało, ale
najpiękniejszą muzyką dla drzewa były dźwięki harfy. W ramie okna drzewo
widziało harfistkę i harfę, stworzenie to, ta kobieta siadała przy swym
instrumencie i chwilę zastygała posągowo, nagle zrywały się do lotu jej dłonie,
jak spłoszone ptaki i raz delikatnie – tylko muśnięciem palce dotykały strun
harfy, a raz zdawałoby się szarpiąc je jak drapieżny zwierz z furią atakuje swą
ofiarę i z tego ruchu cudownego harfistki i harfy wydobywały się dźwięki, które
były niebiańską muzyką, dźwięki, które były drżeniem duszy i harfistki i
wszystkiego, co ich słuchało. Drzewo rozmiłowało się w harfie i jej drżeniu
duszy. Mijały lata i wraz z upływem czasu w drzewie narastało pragnienie, by
być częścią tego drżenia. I przyszedł ten dzień, że stało się, pragnienie
istoty zostało spełnione. Najpierw drzewo przeszło przez ból i śmierć, później
długo ciało jego leżało i schło, kilkadziesiąt lat to trwało, ale dla drzewa
nie było to trudne, było ono bardzo cierpliwe. Cały czas mimo śmierci drzewo
żyło, bo pamiętało to drżenie duszy, bo pamiętało muzykę. Stało się – z drzewa
biegły lutnik wygładził piękną harfę. Wniesiono ją, do tego domu muzyki, w
którym drżały dusze, ustawiono instrument przy tym starym, którego wcześniej
słuchało drzewo. Przyszła noc cicha dźwiękami i nowa harfa ze starego drzewa
nie mogła się doczekać kiedy przyjdzie dzień – dyrygent dźwięków, kiedy przyjdą
cudowne dłonie harfistki, bo wydobyć z niej, z niego to drżenie duszy. Nastał
ten dzień – harfistka stanęła przed nowym instrumentem, chwilę mierzyli się
wzrokiem jak przed pojedynkiem, kobieta dotknęła dłonią drzewa, a to aż drgnęło
rozpiętymi strunami jak spłoszony gołąb. Harfistka usiadła, objęła czule harfę
i jej palce zaczęły szaloną gonitwę i jej dłonie uwolniły drżenie duszy –
muzykę. Kiedy skończyła dusza drzewa była przerażona – to drżenie opowiadało o
jego życiu, o tym jak gubiło liście jesienią, o tym jak słońce malowało je we
wrześniu w paletę kolorów, o tym jak było małym nasionkiem wiszący, na matce
drzewie i o tym jak znalazło się w ziemi i dusza jego wykiełkowała z niej, z
roku na rok pnąc się do światła – karmiciela wszystkich dusz i o tym, jak
szeleściło zielonymi listkami i jak się wyginało i prężyło w wietrzne dni – to
drżenie opowiadało o tym, co dusza drzewa utraciła – o jedności wszystkiego co
żyje, o jedności ciała, duszy i świata, pieśń, którą wydobyła harfa i harfistka
była drżeniem duszy drzewa. Od tej pierwszej pieśni za utraconym istnieniem
harfa została najsłynniejszą z harf, wiele harfistek chciało na niej wydobywać
drżenie duszy, a dusza drzewa zaklęta w instrument cierpiała coraz mocniej,
coraz potężniej, instrument płakał i szlochał dźwiękami. Aż przyszedł dzień, w
którym ta sama harfistka, która drżała duszą tak pięknie na harfie, którą
widziało drzewo przez okno, i która wzbudziła, to pożądanie w drzewie by zostać
harfą usiadła do ostatniego koncertu, bo jej czas się już zamykał w otchłani
czasu i dusza drzewa też była udręczona, że popadła w pułapkę, że całe to
drżenie jej to płacz po utraconym istnieniu i ta dusza wiedziała już, że jest
to ostatnie ich drżenie duszy – harfistki i harfy. Wydobyli z siebie tak
potężne drżenie dusz zwane muzyką, że wszystkie istoty, które to słyszały
zamarły w ciszy i nawet jak jeszcze trwała ta cisza, to w niej słychać było
cały czas to drżenie duszy – muzykę. Harfistka spoczęła w ziemi, harfa pękła,
bo jej bólu nie mogły już ukoić żadne dłonie i też spoczęła w ziemi, a z prochu
jej, a z prochu ich wykiełkowało następne drzewo, w którym zaklęte jest ich
drżenie duszy – muzyka….
R