Diagnoza
Koniec lutego, cudownie wyludniona
wiocha, sypie śnieg, nawet psy chowają się w domach, ale zaraz... Oto jedno
stworzenie odciska na ciśniańskiej ziemi ślady swych łap, kurwa, czyżby to było
yeti? Nie, to Baflo prze na przekór wiejącym wichrom
umykających, ludzkich dni, prze przed siebie na przekór wszystkim i chyba też
na przekór sobie. Przy ciepłym kaloryferze w domu przy cmentarzu siedzi Robert,
sączy gorącą herbatę i patrzy na bezlistne lipy, rosnące na tej glebie
wiecznego spokoju, za chwilę te dwie istoty się spotkają, nie wiadomo czy
zrządzeniem ślepego losu, czy z chytrego, baflowego
planu, który być może teoretycznie mógłby się narodzić w tej, poobijanej
czaszce. Zmarznięty człowiek puka do drzwi Roberta, który reprezentuje ciepłego
człowieka, ten otwiera podwoje i oczom jego ukazuje się trzęsący się Baflo (albo z zimna, albo z deliry).
-Mogę wejść? - pyta
grzecznie.
-Właź, zaparzę Ci herbatę. - lituje się gospodarz.
Baflo zadowolony siada przy stole i jąkając się mówi:
-Kurwa, jebie
mrozem, a ja czekam na pogotowie.
-Cholera Baflo, a co się stało?! Kogo będą wieść? - współczująco odezwał się Robert.
-Mnie, zaraz będę miał padaczkę, a ty
jesteś wojskowym,
więc znasz się trochę na tym, jak pierdolę pod stół, połóż mnie na lewym boku,
i uważaj na język, mój język.
-O Chryste, Baflo,
masz tu piątkę i spierdalaj mi z chałupy - rzekł
zapobiegawczo Robert.
Oczekujący na padaczkę Baflo chwycił monetę i pobiegł do "dużego sklepu"
po wino beczkę.
Na drugi dzień, spotyka na drodze
Roberta i wyjaśnia:
-Kurwa, jakbyś mi nie dał tej piątki,
na pewno by mnie pierdolnęło i pojechałbym karetką do
Leska, dzięki Robert... Jakby mnie kiedyś jeszcze brało to wpadnę do Ciebie....
PS. Pogotowie ratunkowe znajduje się
pod mieszkaniem Roberta, więc wybór gościny w tym miejscu nie był
przypadkowy...
R