Delira II
Andrzej Mulenda
złamał nogę, później pijając przez okres całej rekonwalescencji wino dwa litry
beczka, dołamywał ją systematycznie, w końcu w ranę wlazły larwy muchy i
Andrzej demonstrował nam na parkingu przed „ Siekierą”
- O patrzcie robaki, ale one czyszczą ranę – podkreślał z
zachwytem.
- Andrzej jak tak dalej będziesz dbał o siebie to będzie kiepsko
– wyraziłem swą troskę.
- Najwyżej odejmą nogę, rzekł jakby chodziło o nieistotny i
zawadzający element człowieka.
Zaczęło się wieczorem, Rysiek – poeta utknął w „pawulonie”,
senność go przytuliła a Andrzej kołkiem tłukł w drzwi wejściowe, wybudzony
Rysiek, przerażony jął się barykadować w środku, nie wiedząc co to za
oblężenie.
Andrzej z wielką pasją chciał uwolnić Ryśka twierdząc że go tam
w środku mordują, ktoś zawiadomił policję, schwytano oblężyciela i uwieziono do
Leskiego szpitala, tam do rana glukozą i witaminą wyremontowali umysł Mulendy,
o świcie Andrzej poczuwszy się lepiej zbiegł do swego „lotu nad kukułczym gniazdem”.
Ruszył pieszo, bez kuli z nogą złamaną w gipsie. W Hoczwi
spotkał go Witek jadący do Leska, zdziwiony przystanął i Andrzej z rozbrajającą
powagą rzekł:
- Do Cisnej idę.
Witek dał mu pieniądze (dziesięć złotych), na bilet autobusowy
ale obdarowany doszedł do wniosku że lepiej je spożytkować na wino, więc je
zakupił i łyknąwszy solidnie od razu mu się poprawiło – „jazda mu wróciła”.
Zamiast w prawo na krzyżówce skręcił w lewo na Myczkowce i tak
to raźnie tuptał gipsem po asfalcie ….a za nim coś lazło, odwrócił się, a to
„bajtle”, takie małe bachory dokazujące i domagające się ciągle Andrzejowego
kapelusza.
- Daj kapelusz, Oddaj kapelusz.
- Spierdalać, ni chuja, nie oddam – ten na to zdecydowanie.
Wieczór zastał go w Wołkowyi, tam przespał się na przystanku,
wszystkie bajtle razem z nim, ale kapelusza nie oddał.
O świcie starszy człowiek sprzątający przystanek ofiarował mu
łaskawie piwo, Andrzej ruszył dalej, wieczorem tego dnia doszedł do Cisnej.
Po asfalcie człapał już bosą stopą bo zdarł bieżnik z gipsu.
Po lewej miał przekaźnik telewizyjny i wówczas bajtle się
uaktywniły krzycząc:
- Wyjdź na maszt i skocz, wyjdź na maszt i skocz.
Andrzej nie w ciemię bity odparował:
- O nie, nie jestem głupi, jak chcecie najpierw wy wyjdźcie i
skoczcie to ja pójdę za wami.
Chandrycząc się z bajtlami dotarł za „Siekierę”, zmęczony i
szczęśliwy że to kres podróży usiadł na torowisku wąskotorówki i wtem zobaczył
w oknie na piętrze „Siekiery” siedzącego człowieka, który grał na gitarze, ale
jakoś tak nieskładnie, że ciągle wkurwiał Andrzeja, więc z tego wszystkiego
poczuł zajebistą moc w palcu wskazującym i uniósł go w kierunku wrednych
dźwięków mówiąc:
- Pyk, pyk, pyk – porozpękał wszystkie struny w instrumencie.
Nastała cisza, sen błogi wchłonął go łaskawie i litościwie, ale
nie trwało to długo, wybudzony znalazł się na polu bitwy, w jego kierunku
biegli żołnierze z karabinami i przypomniał sobie w obliczu zagrożenia moc
palca, uniósł go i wskazując na poszczególnych żołnierzy przemawiał:
- Pyk,pyk,pyk, a ci miękko opadali na ziemię.
Przed Andrzejem stali Mietek, Hiszpan, Tadek, Janek i Marek Co
Nie Robi Nic, a ten nie widząc ich wskazywał palcem przed siebie i rechocząc
mówił:
- Pyk,pyk,pyk.
W końcu Mietek zatrybiwszy o co chodzi rzekł:
- Delira jak chuj …
R