Delira I

 

 

       Styczniowy dzień nie chciał dać szansy nikomu, przez Cisną piździł wiatr wyciskając łzy nawet roześmianym.

Adam podawał alkohole klientom, od czasu do czasu chował się na zapleczu i opierdalał z gwinta piwo, oczywiście za jednym przystawieniem do ust, to tak dla zdrowotności psychicznej by lepiej znosić ten koszmar obsługi wiecznie nienachlanych ryjów.

Dotrwał do północy, pożegnał ostatnich maruderów, ubrał się, zamknął drzwi na kłódki i ruszył w wyjący śnieżycą mrok.

Biel drogi bez skazy, uśpiona wiocha pod latarnią jednej, jedynej zagubionej gwiazdy na niebie żeglowała w kierunku świtu.

Wicher ustał, zrobiło się jakoś strasznie, Adam przystanął i nasłuchiwał – NIC, serce zaczęło mu wracać do swego stałego rytmu i stało się!!!

Na Adama runęła potężna kula, jak jakaś meduza w morzu otaczającym Pangeę, wchłonęła go przez otwór i znalazł się w środku nagi, ochłonąwszy zauważył na środku koło sterowe jak na średniowiecznym statku.

Przy sterze stał kapitan podobny do tego inspektora nadzoru z nadleśnictwa „kapitana Iglo” z siwą brodą, przy ścianach bąbla zaś siedziały na ławkach niewyobrażalnie grube, nagie baby i nim zdążył się zapytać jaka jego rola w tym wszystkim kapitan wyciągnął sękaty paluch i rzekł:

- Zapładniaj je, od prawej strony zacznij, tylko wszystkie…

I kula ruszyła z świdrującym jazgotem w niebo.

Adam wpadł w panikę, przez otwór który go wchłonął widział już Habkowce i doszedł do wniosku że albo teraz, albo nigdy.

Wyskoczył w mrok, upadł w głęboki śnieg i biegiem w przepastny jar. Kula ścigała go ale on był o sekundy szybszy, parł w najbardziej niedostępne pareje i udało się, kula pokręciła się jeszcze kilka minut w tych okolicach i zrezygnowała z pościgu.

O świcie znaleźli Adama przy bacówce pod Honem, nagi i poodmrażany, ale nie użyty do zbereźnych praktyk na pokładzie tajemniczego obiektu.

Adam ocalił ludzkość, nie odebrali nam cennego materiału genetycznego z plemników schwytanego człeka bo nie wiadomo co by mogło z tego wyniknąć ….

 

Powrót

R