Czwarta
Śmierć Jacka
czyli
Syrenka w Raju
Marcowy dzień, Jacek wędruje
po ulicach Warszawy, dłonie w kieszeniach kurtki, przygarbiony, głowa
opuszczona w dół pod naporem zimnego wiatru. Przyjechał z CIN CITY – Wołomina,
tak bez pomysłu na zagospodarowanie czasu. Pomyślał sobie – może pójdę do kina?
Później solidnie się napoję. Byle do wiosny, do ciepłego.
Mimo, że miasto napakowane
istotami ludzkimi, zdawało się tak odhumanizowane, zimne. Neony reklam
oświetlały swym lodowym światłem twarze człowiecze nadając im trupią poświatę.
Anonimowi ludzie w blaszanych pudłach na czterech kołach płynęli rzeką
w odmęty swego przeznaczenia.
Jacek odrobinę im
zazdrościł, bo on właściwie miał już wyłożone karty na stół, nosił w sobie
chorobę zwaną „cancer”, w jego opakowaniu cielesnym nie działo się dobrze,
a i w zewnętrzności też nie jaśniało na różowo. Nie przystawał
do bieżącej rzeczywistości i nie miał już szańca, w którym mógłby się
bronić, nie było żadnej linii frontu. Wrogowie już prawie zdobyli wszystko od
środka i od zewnątrz. Jacek pomyślał z przekąsem - Oto moje królestwo nie z
tego świata, a żal, pożyłoby się jeszcze odrobinę. Omiótł wzrokiem tysiące
świateł jarzących z okien. Za każda szklaną zasłoną toczą się mniej lub
bardziej ciekawe przedstawienia teatru zwanego życie.
Zawładnęła nim tęsknota do
istot swojego gatunku, a z drugiej strony nie chciał za bardzo
narzucać się ze swą przegraną, wszak kocha się tylko zwycięzców. Któż będzie
wielbił totalny kataklizm? Pomyślał nawet, by skrócić sobie cierpienie, ale
przypomniawszy sobie przykazanie Sokratesa mówiące, że każdy człowiek jest
żołnierzem na swoim posterunku i powinien na nim dzielnie trwać do końca, powiedział
sam do siebie – jest to jedyna bitwa, w którą mogę się bawić, spróbuje wytrwać
i nie dam jej satysfakcji, że wyciągnę białą szmatę. Wezmę wszystkie dni, które
mi dano, a Ona niech czeka na końcu mojej nitki. Nie skrócę dystansu, niech
spada.
Zatrzymał się przed
wykwintnymi wystawami. Manekiny odziane w garnitury i szykowne suknie
patrzyły się beznamiętnie na człowieka ze smutnymi oczami. Z drugiej strony,
większość witryn prezentowała przechodniowi rzeczy, których on nie potrzebuje,
chcąc zaszczepić w duszy pożądanie materii, by odwieść go od myśli, że jest
śmiertelny. Jacek syknął – Diabelskie sztuczki – i ruszył Aleją Róż, bez róż
przed siebie.
Na chodniku porozrzucane
ulotki. Podniósł jedną z nich. Trzy panie, jak siostry Czechowa, roznegliżowane
i wypięte tyłami, a pod zadami numer telefonu – Zadzwoń, będziesz
zadowolony! Jacek odpowiedział paniom – I co, będziecie ze mną rozmawiać
tyłem? Kobiety z folderu dobrze oddawały stosunek świata do czytającego – miały
go po prostu w dupie. Przystanął, zwinął ulotkę i wyrzucił za siebie –
Trudno, znalazłem się w odbycie świata, pogodziłem się z tym – wydał
oświadczenie. W tym momencie dopadł go bezgraniczny ból, kosmos samotności
rozsadzał mu duszę, chciał do kogoś się odezwać, zadzwonić, ale uświadomił
sobie, że jest druga w nocy.
Odrzucił permanentny bezsens
wszystkich swoich starań. Gdzie spojrzał tam ogłoszenia banków: tanie kredyty,
weź, zrealizujesz swoje marzenia, pieniądze są dla ludzi. Jacek splunął i
wykrzyczał – Co mi możecie dać? Gówno! Co sobie kupię za te wasze srebrniki?
Kupicie mi nowe życie, szczęście? Oferty i promocje tego świata nie są już dla
mnie.
Ukrzyżowali mnie jak Ciebie –
wzniósł oczy do gostka wiszącego na krzyżu, na Placu Zbawiciela. Chrystus
cierpliwie wisiał sobie już dwa tysiące lat i w tej chwili jego umęczone
spojrzenie przykuwała reklama wycieczki do gorących krajów. Na wielkim
telebimie falowało błękitne morze, fale pieściły żółty piasek, pod palmą wygodny
leżak zapraszał chętnego, z kipieli wynurzała się piękna syrena i na wielkiej
muszli prezentowała dary morza.
Jacek wraz z Chrystusem
wgapiał się w ten surrealistyczny wycinek pejzażu w szarej scenerii uśpionego
miasta i zdał sobie sprawę, że ma lepiej od Jezusa, bo On nie może się wybrać
na wycieczkę, nie wsiądzie do autokaru z tymi badylami na plecach a i do
samolotu z ponad gabarytowym bagażem podręcznym nie wezmą.
Syrenka kiwała zalotnie
palcem zapraszając do raju. Jacek zapatrzył się w zielone oczy morskiego
stwora, zbliżył się do telebimu i nachylając się chciał pocałować syrenkę. W tej
chwili lekki podmuch wiatru pchnął delikatnie szybę źle zabezpieczoną na
rusztowaniach wyżej, bezbłędnie trafiła prosto w szyję i zgilotynowała
ciekawskiego. Głowa upadła na muszlę. Przerażona syrenka krzyknęła przeraźliwie
i upuściła muszlę dając nura w bezpieczną głębię. Jezus z Placu Zbawiciela
zapatrzył się w tą scenę i pomyślał – Gdzieś to już widziałem.
Krew Jackowa cudownie
podświetlona spływała do oceanu błękitnego, wylewając się ze śnieżnobiałej
muszli. Do świtu muszla ze zdziwioną głową Jacka zniknęła na horyzoncie,
wygaszono telebim i Jackowe nadzieje na życie w raju. Miasto ruszyło ze swym
impetem w nowy dzień, a Jezusowi nie dawało spokoju pytanie – Gdzie ja to
widziałem?
R