Czarne łzy
Pani
Szumańska zbierała jagody w lecie, a tak, jak ona je zbierała nie zbierał ich
nikt. Dwa tygodnie nocowała w lesie, a Mietek i Jasiek donosili puste łubianki,
a odbierali pełne i znosili na swych dziecięcych grzbietach tysiące owoców
czarnych jak myśli Michała – męża pani Szumańskiej - z garbu Jasła do „Skupu
Runa Leśnego” na Dołżycy.
Mama Mietka była szczęśliwa w swej
samotności na szczycie tej góry. Spała na gałęziach świerkowych pachnących
żywicą pod otwartym na oścież bieszczadzkim niebem, a tysiące gwiazd patrzyło
jej w oczy na dobranoc. Sąsiadka często
pytała, czy się nie boi tak sama w tej głuszy. A czegóż miała się bać? Tych dni
wytchnienia i ulgi od męża, dni wolności w szumiącym, wielkim lesie gdzie była
tak pięknie zagubiona. Na ognisku w starym garnku gotowała się woda na herbatę.
O czwartej rano trzeba było wstać i
zbierać na klęczkach jagody przez dziesięć godzin, ale żaden to był wysiłek w
porównaniu do udręki z mężem i szóstką dzieci, idąc w góry ze starym,
parcianym plecakiem na jagody mama Mietka mówiła do sąsiadki:
-Wreszcie wytchnienie – będę sama.
Na szczycie Jasła siedząc na
posłaniu z pachnącego igliwia i pijąc gorzką, mocną herbatę mama Mietka
patrzyła się w głąb łagodnego mroku lasu i wsłuchiwała się w pohukiwania sowy i
wsłuchiwała się w swój żal do życia, które miało dla niej w darze tylko ciężko
harówę, bolesne porody i męża tyrana. Mogła sobie płakać bezkarnie nad swym
istnieniem, bo las był łagodny, a Michał nie. W lesie nic jej nie groziło, a
dom był groźny, bo Michał pił, a później bił, a na koniec mówił do
posiniaczonej i okrwawionej:
-Widzisz
stara kurwo gdzie Twoje miejsce? Na podłodze szmato!
I szedł do knajpy pić dalej biorąc
wszystkie pieniądze z jagód, a Ona musiała wstać z tej podłogi i iść do
płaczących dzieci, bo Ona jako kobieta musiała być odpowiedzialna za życie, a
Michał nie. Michał był mężczyzną i mógł robić co chce – nawet nie musiał się
wstydzić, że bije, bo sąsiad też mawiał „baba nie bita to jej wątroba gnije”.
Wychodząc z chałupy Michał kopnął jeszcze ostatnią łubiankę jagód, które pani
Szumańska przyniosła dla nich – dla dzieci, owoce łagodnego lasu zbierane jej
troskliwą, matczyną dłonią, jagody rozsypały się po starej, drewnianej
podłodze, gdy sylwetka Michała znikła w mroku mama Mietka na kolanach zbierała
te słodkie grona i kiedy nazbierała już całą dłoń spojrzała na nie i rozpłakała
się czarnymi łzami, w których było trochę krwi, trochę soku z tych owoców i
krystalicznie czystych łez. Mama Mietka nie mogła się doczekać następnego lata,
kiedy będzie mogła być znowu wolna w przyjaznym, bieszczadzkim lesie i gdzieś w
oddali zaklął przeraźliwie kruk na tę jej biedną nadzieję, bo wszyscy wiedzieli
- i las, i kruk i sąsiad i mały Mietek –
że Michał nie pozwoli jej żyć… póki sam będzie żył….
R