Bodzio sikorka – najdłuższa trumna na cmentarzu, bądź o człowieku który sam siebie wyrzucił na śmietnik

 

 

       W ostatni mroźny, wiosenny dzień Bodzio w drodze powrotnej na wysypisko śmieci w Lesku, gdzie to był jego „zimowy dom”, utknął w rowie z winem beczka dwa litry w objęciach i tak już pozostał na wieki, dłonie nocy szronem otuliły jego żywot, mróz pokrył lico śmiertelną maską i mógł by tam leżeć jako pomnik sztuki nowoczesnej, ale przepisy sanitarne nie pozwalają by odpadki walały się poza śmietniskiem.

       Bodzio w ciepłe miesiące roku odlatywał z pod leskiego śmietnika jako ta gęś na południe gdzie wiódł życie wędrownego filozofa, rzeźbiarza i skończonego alkoholika, dorabiał dłutem, jego prace cechowała subtelna i czysta technicznie linia. Zima zmuszała do powrotu na ziemię gdzie cywilizacja wyrzygiwała swe odpadki, z kilkoma braćmi losu stawiali z kartonów, resztek blach i desek przytulny slums gdzie okryci starymi szmatami, przy pełgającej świecy w potwornym smrodzie toczyli dysputy o roli jednostki w zorganizowanym społeczeństwie. Bodzio bardzo sobie chwalił ten styl istnienia, gdy spotkałem go w Lesku z dumą pokazał mi sześć śmietan i rzekł:

- Patrz, to osiemnasto procentowa śmietana, teraz to mi się powodzi, a tu mam do tego kilka chlebów, wystawiają nam za biedronką, przeterminowane i czerstwe, chłopie przez dwa miesiące utyłem chyba z pięć kilo.

       Pożegnałem się z nim i w drodze powrotnej do Cisnej przypomniałem sobie historię powstania pseudonimu Bodzia.

       Pewnej zimy utknął po sylwestrze w Cisnej na dłużej, moja Matka znana z dobrego serca dla sikorek systematycznie przemierzała wieś od początku do końca i rozwieszała połcie słoniny, za nią podążał Bodzio i mając prawie dwa metry wzrostu z łatwością dosięgał i pożerał wysoko energetyczny pokarm. Matka z zachwytem chwaliła się że nim wraca z drugiego końca wsi sikorki już zjadły słoninę, taki to mają apetyt. I tak Bodzio został największą sikorą w Bieszczadach, potrafiącą zeżreć dwa kilogramy słoniny naraz. Bardzo rzadko gdy Sikorka nie była narąbana z rozmowy z nim człowiek czerpał dużo radości gdyż Bodzio potrafił zainteresować i rozbawić, miał delikatne i wyważone poczucie humoru i sporą wiedzę. W ostatnim roku swego żywota sikorce puszczał już „Kran” i „zawór główny” – (terminologia spożywczy za „siekierką”), było to nieco uciążliwe gdyż Bodzio zmoczony z przodu i z „kleksem” na zadzie po angielsku udawał że nic się nie stało, a mi jako rozmówcy było z tym udawaniem ciężko i nie jednokrotnie prosiłem Go by wyszedł z „Siekiery” zaczerpnąć Świerzego powietrza. Ostatnim zleceniem dla „Mistrza” dłuta w „Siekierezadzie” był kontrakt na „menumizmy” – drewniane okładki jadłospisów. Bodzio wykonał jeden, zaś drugiego już nie zdążył skończyć, razem z życiem Bodzia w Podleskim rowie przepadła zaliczka w wysokości sześćdziesięciu złotych, ale jakoś to przeboleję. Sikorkę pochowano na ciśniańskim cmentarzu, w historii tego szacownego miejsca była to najdłuższa trumna.

 

 

PS.   Bodzio, jeśli istnieje życie pozagrobowe to dokończ kurwa te „,menumizmy” …

 

Powrót

R