Biały łabędź
i orangutan
Jasiek wrócił z
odwyku, po kilku miesiącach pobytu w Jarosławiu siedzi o to szczęśliwy z
Andrzejem Mulendą i Tadkiem – bratem swym rodzonym na podeście pawulonu Ryśka
Sz, coś tam już chleją. Jasiek w czystych zielonych bojówkach, nowych
trampkach, trzyma w dłoni dwa zdjęcia rentgenowskie i coś tam na nich pokazuje
paluchem. Podchodzę i witam się:
- Cześć Jasiek, jak tam po wczasach?
- Wiesz, trochę mnie odrzuciło, chodziłem na terapię, popatrz co
zrobiłem, wskazał na białego łabędzia z papieru, kunsztownie i precyzyjnie
wykonane orgiami.
- 900 zgięć – podkreślił z dumą i dodał – chcesz kupić?
- Jasiek, ten ptak jest piękny ale w „Siekierezadzie” zginie
niechybnie, jest za delikatny.
Jan pieczołowicie
ustawia łabędzia u swych stóp i patrzy na niego tęsknym wzrokiem.
- Było ciężko – kontynuuje, jak nas przydusiło wypiliśmy z
kolegą ze Stalowej Woli po piętnaście kaw, rozedrgało nas a później wzięli mnie
w kaftan bo odleciałem.
- Ale chlejesz dalej? Bardziej stwierdziłem niż zapytałem.
- Nie … jest już inaczej, jakoś tak mi się nie chce, dwa
kieliszki, jedno piwo i to wszystko.
Rzeczywiście jest
jakaś zmiana, Jan jest spowolniony, rozwleka słowa, często spogląda w jeden
punkt, przekłada łabędzia na podest mówiąc:
- Położę go tutaj bo ktoś rozdepcze, chroni swą czystość zaklętą
w białym łabędziu, resztkę człowieczeństwa, prawdopodobnie ostatnią
konstruktywną pracę, taki tam pomnik papierowej Jaśkowej woli.
Tadek który zniknął
w między czasie wraca z Dużego Sklepu drąc się i wymachując winem:
- Masz chuju chlej!!!
I stawia flaszkę między Jaśkiem a łabędziem.
Tadek jest rozebrany do pasa prezentując siwe, bujne owłosienie
torsu (z tej przyczyny nazwałem go orangutanem, przezwisko spodobało się) siadł
na podeście przygniatając białego łabędzia, Jasiek z przerażeniem pchnął go i
uratował na chwilę swą papierową duszę, jak przerażone dziecko wygładzał i
prostował orgiami.
Serce mi drgnęło na tę alegorię Jaśkowego życia i odszedłem do „Siekierezady”.
Na drugi dzień wynosząc śmieci spostrzegłem Jaśka stojącego na
brzegu Solinki, podszedłem i spytałem:
- Jasiek, co tu robisz?
Nie odwracając się rzekł chrapliwym głosem:
- Musiałem go wypuścić …
- Kogo?
- Łabędzia … ON odpłynął ode mnie, ON nie jest dla mnie, nie
mogę GO mieć!!!
Zrozumiałem wszystko, zostawiłem Jaśka nad brzegiem rzeki czasu
jak wpatrywał się w utraconą białą duszę, którą kiedyś posiadł a teraz musiał
zwrócić bogom, z bolesną świadomością że dar ten utracił.
Jan tkwił rozpaczliwie nad brzegiem Solinki wpatrując się z
przerażeniem, jak dziecko któremu zła woda porwała zabawkę i o ile ono nie ma
świadomości do końca co się stało Jasiek ją posiadł.
Łabędź bez powrotnie zniknął za zakolem rzeki, teraz pozostało
tylko się dopić na śmierć.
Nad brzegiem rzeki czasu stała rozpacz, a biel nadziei przepadł
w otchłani mroku …
R